wtorek, 25 lutego 2014

SYMI - klejnot Dodekanezu

   Nazwa archipelagu Dodekanez pochodzi od greckich słów “δώδεκα” - dwanaście i “νησί” - wyspa, czyli razem Δωδεκάνησα, co można przetłumaczyć jako „Dwanaście wysp”. Dlaczego akurat dwanaście, skoro jest ich ponad dwa razy więcej? W tym miejscu trzeba się trochę zagłębić w przeszłość. Wyspy tego rejonu tak naprawdę należą do Grecji dopiero od 1947 roku, choć Grecy zamieszkiwali je od zawsze. Będąc pod panowaniem rzymskim, osmańskim, tureckim, włoskim i na koniec brytyjskim społeczność grecka miała dużą autonomię. Na początku XX wieku Turcy chcieli zlikwidować nadane Grekom przywileje, ale spotkał ich zdecydowany opór mieszkańców 12 wysp, od tego czasu archipelag zaczęto nazywać Dodekanez.

   Wyspy miały i do dziś mają bardzo ważne znaczenie strategiczne, już od starożytności było to miejsce wielu bitew i wojen. Nawet obecnie wyspy są traktowane przez Greków inaczej niż inne, jeśli obcokrajowiec chce kupić tu dom lub ziemię, musi uzyskać specjalne zezwolenie.
Get Adobe Flash player
   Podczas panowania Turków Symi była najbogatszą wyspą w regionie, głównie dzięki połowom gąbek, produkcji statków i rozwiniętemu handlowi. Gąbki do dziś są znakiem firmowym wyspy, można je kupić w wielu sklepach. Symi słynie również z podobno najlepszych na Morzu Egejskim krewetek i ośmiornic.

   Główne miasto często nazywane jest tak samo jak wyspa, czyli Symi, ale jest to tak naprawdę port Gialos oraz Chorio (dosłownie: „wieś”), które tworzą razem jedno miasteczko. Port leży przy dwóch malowniczych zatoczkach, głęboko wrzynających się w ląd, otoczonych ze wszystkich stron wysokimi i stromymi górskimi zboczami, na których leży Chorio. Sceneria zatok przypomina olbrzymi amfiteatr, w którym widownia to wznoszące się schodkowo ku szczytom przepiękne kolorowe domy, a główna scena to tafla granatowego morza otoczona bulwarem. Port na Symi jest uważany za najpiękniejszy na wyspach Dodekanezu i słusznie!
Get Adobe Flash player
   To właśnie ten port był drugim etapem naszej wycieczki na wyspę. Katamaran wolno zbliżał się do nabrzeża, a dosłownie wszyscy pasażerowie przecierali oczy z wrażenia. Ukazało nam się niezwykłe miasteczko z pastelowymi budynkami zbudowanymi kaskadowo na stromych skałach. Niebo było lekko zachmurzone, a wychodzące zza chmur słońce tylko potęgowało magię tego miejsca oświetlając po kawałku kolorowe domy jak w kalejdoskopie.

   Mieliśmy kilka godzin na zwiedzanie. Niektórzy spacerowali wzdłuż zatok, inni rozeszli się po labiryncie wąskich uliczek. Ja postanowiłem wejść wysoko jak się da, bo wyczytałem, że najlepszy widok na miasto roztacza się właśnie z góry. Okazało się, że to prawda, ale droga po setkach stromych schodów dała mi nieźle popalić. Schodząc do portu spotkałem kilkoro wspinających się, zlanych potem turystów, którzy błagalnym głosem pytali mnie, ile im zostało do szczytu. Widoki na okoliczne domy, zatokę i góry są oszałamiające. Co kilka minut musiałem odpoczywać i rozglądając się dokoła nie mogłem uwierzyć, że jestem w tak pięknym miejscu, wręcz nierealnym. Właśnie na tym polega magia greckich wysp, kto choć raz doświadczył uczucia, że przeniósł się do zupełnie innej rzeczywistości, ten będzie tu ciągle wracał.
Get Adobe Flash player
   Po powrocie do portu miałem jeszcze dość czasu, żeby obejrzeć place i ulice nabrzeża, a nawet pójść trochę dalej, na skraj zabudowań. Widziałem piękną wieżę zegarową, pomnik małego rybaka, wielką kotwicę i pomnik ofiar wojny. Na nadmorskim bulwarze oglądałem sklepy oferujące naturalne gąbki i setki tandetnych pamiątek. Restauracje kusiły świeżymi rybami i owocami morza, które były wystawione na lodzie tuż przy wejściu. Nie mogłem się oprzeć i zamówiłem wyśmienitą grillowaną ośmiornicę.

   Do odpłynięcia promu zostało jeszcze kilkanaście minut. Rozsiadłem się na ławce tuż przy morzu i z niedowierzaniem jeszcze raz oglądałem miasto. Symi ma do zaoferowania dużo więcej niż port i klasztor Panormitis. Podobno są tu piękne plaże, można wypłynąć w krótki rejs dookoła wyspy lub wybrać się na piesze wycieczki. Niestety nie miałem czasu na więcej atrakcji, ale byłem bardzo zadowolony, że udało mi się zobaczyć choć kawałek tej niezwykłej wyspy.

niedziela, 23 lutego 2014

Pierwsza noc na RODOS i wycieczka na SYMI

   Wieczorem 9 maja 2013 roku wylądowałem na lotnisku na Rodos. Dodekanez kusił mnie już dawno, ale jakoś nigdy nie mogłem się zdecydować na podróż do tego odległego zakątka Morza Egejskiego. W końcu jednak postanowiłem poznać ten archipelag. Poza sezonem turystycznym wcale nie jest łatwo dostać się na wyspę. Przeprawa promem jest możliwa, ale perspektywa spędzenia 18 godzin na morzu odstraszyła mnie skutecznie. Po przekopaniu się przez dziesiątki rozkładów lotów znalazłem nawet niezłe połączenie przez Monachium. Oczywiście w lecie nie ma takich problemów, na Rodos latają wtedy setki samolotów z różnych krajów (w tym z Polski). Problem polega jednak na tym, że w sezonie wyspa jest wręcz oblężona przez turystów, a ja nie przepadam za tłumami. Samolot wylądował o zmierzchu. Lotnisko Diagoras leży kilkanaście kilometrów od stolicy – miasta Rodos. Dojazd jest stosunkowo prosty, ale żeby nie zapłacić zbyt wiele, przezornie wykupiłem sobie przez Internet śmiesznie tani transfer do hotelu jeszcze w domu. Po godzinie byłem na miejscu, oszołomiony ciepłym powietrzem i morską bryzą.


   Pomimo dość późnej pory od razu poleciałem zobaczyć starówkę i morze, za którym bardzo się stęskniłem. Zobaczyłem wysokie mury obronne starego miasta tuż przy nabrzeżu. Do środka można wejść tylko przez kilka okazałych bram, za którymi rozpoczyna się labirynt krętych uliczek. Sklepy były już zamknięte, jednak większość małych kiosków wciąż czekała na klientów. W tawernach i barach wciąż było sporo ludzi. Po kilkunastu minutach spaceru poczułem się strasznie głodny i musiałem coś zjeść. Na moim stoliku najpierw wylądowała solidna porcja tzatziki, a chwilę później nieziemsko pyszne nadziewane kalmary. Nagle zrobiła się północ, musiałem wracać do hotelu, bo nazajutrz czekały mnie nie lada atrakcje. Jak na złość zgubiłem się po drodze i zamiast za 15 minut dotarłem na miejsce dopiero po godzinie...

   Ranek wstał rześki i trochę mglisty. Od razu popędziłem do portu jedząc coś w przelocie, bo nie chciałem się spóźnić na prom. O dziewiątej szybki katamaran miał odpłynąć na pobliską wyspę Symi, a ja nie miałem bladego pojęcia, gdzie będzie cumował. Na szczęście byłem przed czasem i mogłem się jeszcze pokręcić po okolicy.

   Rodos leniwie budziło się do życia. Niektórzy rybacy już wrócili z połowu, inni naprawiali swoje sieci, a amatorzy wędkowania moczyli kije w morzu. Szczególnie upodobali sobie port Mandraki, gdzie kiedyś stał słynny Kolos Rodyjski. Dziś w miejscach, gdzie były jego nogi stoją wysokie kolumny, zwieńczone posągami jelenia i łani i właśnie koło tych kolumn miejscowi lubią łowić ryby.

   Katamaran "Dodekanisos Express" wypłynął punktualnie. Faktycznie pruł fale bardzo szybko. Siedzieliśmy na górnym pokładzie i oglądaliśmy fantastyczną panoramę miasta. Chyba właśnie z morza najlepiej widać mury obronne Rodos, potężny Zamek Joannitów, a także kilometry plaż na północnym cyplu.
Get Adobe Flash player
   Niestety te plaże wyglądają bajecznie tylko z daleka, w rzeczywistości jest to jeden gigantyczny, nowoczesny kompleks hotelowy z tysiącami leżaków, parasoli, drogich restauracji, dyskotek, mnóstwem samochodów i deptaków. Na pewno to miejsce ma swój urok dzięki niesamowitemu położeniu i zabójczo pięknemu morzu, ale jeśli ktoś będąc na Rodos ma czas na plażowanie – lepiej znaleźć bardziej ustronne miejsca, których na wyspie nie brakuje.

   Po niecałej godzinie zobaczyliśmy zachodnie wybrzeża wyspy Symi. Już na zwolnionych obrotach wpłynęliśmy do małej zatoki Panormitis. Znajduje się tu wspaniały klasztor, do dziś zamieszkały przez mnichów, w którym jest przechowywana święta ikona przedstawiająca Archanioła Michała, bardzo ważny przedmiot kultu prawosławnych z całego świata.
   XVIII wieczny klasztor zbudowano nad samym morzem, jego widok z promu jest zupełnie wyjątkowy. Najważniejsze pomieszczenia klasztorne są udostępnione do zwiedzania, szczególnie piękny jest wewnętrzny dziedziniec i dzwonnica. Na zwiedzanie klasztoru mieliśmy 50 minut, prom czekał na nas zacumowany do przystani.
Get Adobe Flash player
   Do Panormitis najłatwiej dostać się promem, ale można również przyjechać tu autobusem albo wypożyczonym samochodem lub skuterem z oddalonego o 18 kilometrów portu Symi. Taka opcja wchodzi w grę, kiedy ma się dość czasu, żeby zostać na wyspie choćby na jedną noc.

   Pogoda dopisała na medal, świeciło słońce, a w osłoniętej zatoce w ogóle nie było wiatru. Panormitis jest świetnie przygotowane na przyjęcie turystów, czekają ławki w cieniu, mała kawiarnia i sklepik z pamiątkami. 
   Mieliśmy jeszcze dość czasu, żeby zobaczyć otoczenie klasztoru, przejść się wzdłuż morza albo po prostu odpocząć. Potem na dźwięk syreny wszyscy weszliśmy na pokład promu i odpłynęliśmy do głównego portu wyspy.