Południowa część wyspy jest zupełnie inna niż okolice miast Rodos i Lindos. Nie ma tu szerokich, dwupasmowych jezdni, miasteczka i wsie nie zdominowały brzydkie hotele i tandetne bary szybkiej obsługi. Na południe od nadmorskiej miejscowości Gennadi, w której miałem dwa noclegi, znalezienie hotelu lub pensjonatu wcale nie jest proste, bo jest ich po prostu bardzo niewiele.
Po drodze często się zatrzymywałem, żeby zobaczyć, jak toczy się życie "na prowincji" wyspy. Zupełnie nie mogłem zrozumieć, dlaczego turyści tak masowo zjeżdżający na Rodos, prawie w ogóle nie wypuszczali się w prawie dziewicze tereny wyspy. W lokalnych tawernach można spróbować prawdziwego rodyjskiego jedzenia i kupić świeżo wysuszone zioła prosto od chłopa. Jadąc samochodem oglądałem naprawdę piękne i dzikie okolice. Mając jeszcze w głowie gwar Lindos z zeszłego dnia prawie nie mogłem uwierzyć, że w mijanych wioskach nie było prawie nikogo. Na ulicach panoszyły się tylko leniwe koty. Pogoda była idealna na podróż, na niebie były chmury, przez które ciągle przebijało się słońce, było przyjemnie ciepło ale nie za gorąco.
Droga prowadziła wybrzeżem, a potem przecinała góry. Zbliżałem się do zupełnie unikatowego miejsca na samym południu – Prasonisi, które jest półwyspem lub wyspą, w zależności od poziomu morza i pory roku.
Zimą jest to wyspa, a latem, kiedy woda opada, pojawia się piaszczysty przesmyk, który łączy się z brzegiem Rodos. Wtedy można nawet przejechać nim samochodem. Na południowym krańcu stoi samotnie latarnia morska. W tym miejscu spotykają się dwa morza: Egejskie i Śródziemne. Prasonisi zwyczajowo nazywa się również olbrzymią piaszczystą łachę na czubku Rodos, zaraz koło "wyspy-półwyspu", która w zasadzie jest gigantyczną plażą. W tej okolicy silne wiatry wieją prawie przez cały rok i dlatego Prasonisi jest mekką windsurferów i kitesurferów. Latem, gdy wieje meltemi, od strony Morza Egejskiego fale osiągają ponad 2 metry, a tuż obok od strony Morza Śródziemnego są dużo mniejsze, jakby specjalnie dla początkujących.
Byłem tam w maju, kiedy meltemi jeszcze nie wieje, ale i tak fale Morza Egejskiego robiły wrażenie. Większość plażowiczów wybrała jednak spokojny brzeg Morza Śródziemnego. Przesmyk był schowany pod wodą, ale był na tyle płytko, że można było przejść na wyspę morzem. Widziałem kilku odważnych, którzy po szyje w wodzie brnęli w falach. Miejscowi mówili, że to kwestia dwóch tygodni, kiedy przesmyk wynurzy się na powierzchnię i wyspa stanie się znów półwyspem. Sceneria Prasonisi jest zupełnie niezwykła, szczególnie widok walczących fal, nacierających na siebie z dwóch przeciwległych stron. Podczas mojego pobytu surferów jeszcze nie było zbyt wielu, za to pojawiło sie sporo turystów, którzy na tak wielkiej przestrzeni zupełnie mi nie przeszkadzali.
Dla chętnych mocnych wrażeń na desce zbudowano kilka hoteli, ośrodków dla zorganizowanych grup i szkół surfingu, nie brakuje też miejsc w restauracjach. To chyba jedyne miejsce na południu Rodos z zapleczem turystycznym. Latem panuje tu jednak straszliwy tłok, zjeżdżają tu ludzie z całego świata i w zasadzie nie ma tygodnia bez zawodów surfingowych.
Prasonisi to obowiązkowy punkt programu zwiedzania Rodos, będąc na wyspie po prostu trzeba zobaczyć to miejsce. Trochę mi było szkoda, że nie mogłem się dostać na wysepkę, ale cóż... Wszystkiego mieć nie można.
Po kilkugodzinnym pobycie nad dwoma morzami pojechałem dalej, wzdłuż zachodniego wybrzeża, które okazało się zabójczo piękne. Pogoda się trochę popsuła, na niebie pojawiły się ciemne chmury i zaczął wiać wiatr, ale dzięki temu krajobrazy stały się fantastyczne. Było puściuteńko i dziko. Wszedłem na kilka cudnych plaż, które były tylko dla mnie.
Po kilkunastu kilometrach droga odbijała od morza i kierowała się w kierunku gór. Pojechałem zobaczyć kilka malutkich wsi i leżących koło nich kościółków i kapliczek. Widziałem nawet starą, zniszczoną i nieczynną już fabrykę jedwabiu, z którego kiedyś słynęła wyspa.
Zbliżałem się powoli do miasteczka Monolithos, w którym miałem zarezerwowane ostatnie dwa noclegi na Rodos.
Cały czas słyszałem szum fal dwóch mórz. Do końca życia nie zapomnę podróży do Prasonisi po dzikich, odludnych drogach wyspy i tego niezwykłego miejsca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz