KATAPOLA - port na AMORGOS o świcie |
Turystyka na Małych Cykladach zaczęła się rozwijać bardzo późno. Trudno w to uwierzyć, ale jeszcze w latach 70. XX wieku na wyspach nie było prądu! Rząd "czarnych pułkowników" traktował ten rejon Grecji jak kulę u nogi i nie inwestował tu żadnych pieniędzy. Życie na wyspach było wtedy bardzo ciężkie, ludzie mieszkali w kompletnej izolacji i byli zdani tylko na siebie. Skutkiem takiej sytuacji była masowa migracja mieszkańców na większe wyspy lub na kontynent. Dziś na Małych Cykladach mieszka zaledwie kilkaset osób na czterech wyspach.
Po upadku junty wojskowej wyspy bardzo powoli zaczęły się rozwijać. Tak naprawdę turystyka zaistniała tu dopiero kilkadziesiąt lat temu. Zbudowano nabrzeża mogące przyjmować większe statki, powstały niewielkie hotele i pensjonaty. Dziś infrastruktura turystyczna jest bardzo dobra choć jeszcze słabo rozwinięta w porównaniu z innymi wyspami Cyklad. Paradoksalnie stagnacja w przeszłości spowodowała, że Małe Cyklady są nadal terenem niemal dziewiczym, jeszcze nietkniętym przez komercję i masową turystykę.
Koufonisi to w zasadzie nazwa regionu składającego się z kilku wysp: zamieszkałej Pano Koufonisi, niezamieszkałej Kato Koufonisi (pano – góra, kato – dół, chodzi tu o położenie geograficzne, "na górze" czyli na północy i "na dole" czyli na południu), a także bezludnej Keros i kilku mniejszych. Latem można bez trudu popłynąć łódką na Kato Koufonisi, obejrzeć pozostałości dawnych domostw, starą kaplicę, a nawet zjeść obiad w tawernie specjalnie otwartej dla turystów. Przede wszystkim jednak wysepka kusi cudownymi plażami. Poza szczytem sezonu Kato Koufonisi jest niestety niedostępna.
W zasięgu małych łódek jest też kilka innych niezamieszkałych wysepek. Największą z nich jest słynna Keros, na której według mitologii greckiej znajdowały się wrota do Hadesu. Wyspa jest szczególnie chroniona, ponieważ znajdują się na niej najstarsze w Grecji stanowiska archeologiczne.
Byłem na Pano Koufonisi w drugiej połowie maja. Zazwyczaj o tej porze roku w Grecji zaczyna się sezon turystyczny. Hotele powoli się zapełniają, coraz więcej sklepów i knajp jest znowu otwartych, a na plażach pojawiają się leżaki i parasole. Małe Cyklady jednak dopiero się budziły po zimowym letargu. Na Koufonisi przygotowania do sezonu zaczęły się dopiero kilka dni wcześniej. Na wyspie panowała senna atmosfera lenistwa. Przede wszystkim było całkiem pusto. Podczas mojego dwudniowego pobytu widziałem zaledwie kilkunastu turystów. Nie miałem żadnych trudności ze znalezieniem otwartego sklepu czy restauracji, właściciele po prostu cierpliwie czekali na gości. Pogoda była świetna, było bardzo ciepło, choć niebo od czasu do czasu przykrywały chmury.
Promy przypływają do portu znajdującego się tuż obok Chory, czyli głównego miasteczka. Betonowe nabrzeże nie jest zbyt piękne, ale przyjęcie większych statków wymaga bezpiecznej i solidnej przystani. Przypłynąłem na Koufonisi bardzo wcześnie rano. Nie miałem żadnego problemu ze znalezieniem hotelu, ku mojemu zaskoczeniu w porcie czekała na mnie jego właścicielka, która zawiozła mnie samochodem na miejsce.
Chora jest jedynym miasteczkiem na wyspie, liczy nieco ponad 200 mieszkańców. Jest położona na łagodnym zboczu niewielkiego wzniesieniu bardzo blisko morza. Przy kilku wąskich uliczkach stoi kilkadziesiąt białych domów. Jest poczta, bank, kościół, piekarnia, kilka małych sklepów, pensjonatów i restauracji. Obejście Chory zajmuje zaledwie kilkanaście minut, warto pójść też trochę dalej, aby zobaczyć rozproszone na obrzeżach miasteczka domy z ogrodami i duże rezydencje.
Niedaleko Chory trafiłem na niedawno zbudowany kompleks mieszkaniowy, położony tuż nad morzem. Nigdy wcześniej nie widziałem w Grecji takiej zabudowy. Na wydzielonym terenie ogrodzonym niskim murkiem stoi kilkanaście prześlicznych domków z ogrodami i zadaszonymi tarasami, połączonych żwirowymi alejkami. Jest tu nawet mały kościół, sklepik i miejsce do odpoczynku. Wszystko wręcz tonie w zieleni i kolorowych kwiatach. Dowiedziałem się, że większość tych uroczych domków można po prostu wynająć na wakacje, a w kilku żyją na stałe mieszkańcy wyspy.
Koufonisi jest bardzo mała, jej powierzchnia ledwo przekracza 5 kilometrów kwadratowych. Choć w Chorze można wypożyczyć skuter lub rower, to po wyspie najlepiej poruszać się pieszo. Nie ma tu wysokich gór i stromych podejść, drogi i ścieżki są bardzo łatwe do pokonania przez każdego. Najwyższe wzniesienie w centralnej części wyspy nie przekracza 100 metrów nad poziom morza, teren łagodnie opada do brzegu, a jedyne co może przeszkadzać w wędrówce to piekące słońce. Widoki na niemal całą Koufonisi, morze i pobliskie wyspy są powalające. Warto znaleźć jakąś skałkę albo ławkę w cieniu figowca i posiedzieć pół godziny patrząc na przecudną panoramę Cyklad.
Przez prawie całe południowe i zachodnie wybrzeże Koufonisi ciągną się fantastyczne plaże. To prawdziwy raj na Ziemi. Widziałem w Grecji setki plaż, ale te na Koufonisi są zupełnie wyjątkowe. Można się opalać na złocistym piasku, małych lub większych kamyczkach lub na różnego rodzaju skałach. Są tu plaże duże i małe, długie i krótkie, szerokie i wąskie, schowane w mini zatoczkach lub pod skalnymi nawisami. Bardzo łatwo jest znaleźć malutką plażę tylko dla kilku osób, ogrodzoną w naturalny sposób wielkimi głazami. W kilku miejscach przy brzegu znajdują się mini klify, z których można skakać do wody i nurkować.
Najbardziej jednak zachwycają tak zwane "naturalne baseny", czyli wydrążone przez morze kilkumetrowej głębokości zagłębienia w skale. Takie "kratery" są na ogół częścią podziemnych jaskiń i korytarzy. Woda w "basenach" jest krystalicznie czysta i ma nieziemsko piękny kolor. Można w nich pływać i nurkować, ja jednak wolałem nie ryzykować, choć strasznie mnie korciło.
Bez żadnych oporów i obaw kąpałem się wielokrotnie na obłędnych plażach, które nawet bardzo blisko miasta i portu były kompletnie puste. Morze Egejskie jest bardzo czyste, ale tak kryształowo przejrzystej wody jak na Koufonisi nigdy wcześniej nie widziałem. Zdawało mi się, że zakotwiczone na morzu łódki unoszą się w powietrzu.
Szedłem plażami i nadmorską drogą tak długo, aż dotarłem prawie do północnego krańca wyspy. Od tego miejsca wybrzeże jest skaliste i trudno dostępne na piechotę. Najlepiej zobaczyć je od strony morza, ale niestety podczas mojego pobytu żadne łódki z turystami tamtędy nie pływały. Wróciłem więc do Chory w poszukiwaniu jakiejś tawerny, bo podczas wycieczki po plażach zgłodniałem jak wilk. Znalazłem niezłą knajpę blisko portu i zjadłem bardzo dobrą wczesną kolację.
Następnego dnia poszedłem na pieszą wycieczkę w stronę zachodniego wybrzeża. Po drodze obejrzałem piękny, starannie odrestaurowany kościół Agios Nicholaos z XIX wieku, stojący samotnie nad morzem. W tym miejscu nie ma plaż, można za to podziwiać malownicze, pionowe klify i przeróżne formacje skalne.
Nieco dalej, również nad samym morzem stoi bardzo znany na Koufonisi wiatrak. Kiedyś był używany do mielenia ziarna na mąkę, dziś mieści się w nim bardzo dobra restauracja. Na zewnątrz, pod markizami chroniącymi przed słońcem stoją wygodne fotele, z których można obserwować szmaragdowe morze i potężną, skalistą wyspę Keros. U stóp pagórka, na którym stoi wiatrak znajduje się mini stocznia, zajmująca się naprawą łódek i małych kutrów rybackich. Wielu mieszkańców Koufonisi są rybakami od wielu pokoleń. Każdy z nich jest właścicielem co najmniej jednej łodzi. Przybrzeżne wody Małych Cyklad obfitują w ryby i owoce morza, które zawsze są w menu każdej tawerny.
Ze względu na dosyć płytkie morze, dużą liczbę zatoczek, płycizn i podwodnych skał, tutejsza flota składa się głównie z małych kutrów i łodzi, czasem wręcz miniaturowej wielkości. Większość z nich cumuje w prześlicznym porcie położonym na zachodnim wybrzeżu Koufonisi. Zatoka portowa jest osłonięta od otwartego morza niewielkim falochronem usypanym z kamieni. Widok kolorowych łódek unoszących się na powierzchni szmaragdowego morza jest nieziemski i dosłownie powala z nóg.
Resztę dnia spędziłem na plażowaniu i moczeniu się w ciepłym morzu. Wieczorem powłóczyłem się jeszcze po uliczkach Chory, zjadłem kolację i poszedłem posiedzieć nad morzem. Byłem oczarowany wyspą, która pomimo swojej małej powierzchni okazała się wielka.
Nazajutrz wstałem kiedy jeszcze było szaro. Przemiła gospodyni zawiozła mnie do portu. Właśnie wstawał nowy dzień. Niebo przesłaniały niegroźne ławice chmur, które zaczęły przybierać pomarańczową barwę od wschodzącego słońca. Morze było płaskie jak stół, zupełnie bez fal, bo panowała flauta. Po kilkunastu minutach do nabrzeża przybił prom, którym odpłynąłem w dalszą podróż.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz