Wyspa Karpathos intrygowała mnie od kilku lat i zawsze kombinowałem, jak się na nią dostać. Tak naprawdę to właśnie Karpathos była moim głównym celem wyprawy do Grecji w maju 2013 roku, Rodos wybrałem jako "dodatek" do podróży. Dawno temu zobaczyłem w Internecie zdjęcia z miasteczka Olymbos i postanowiłem zobaczyć wyspę na własne oczy. Dojazd na Karpathos poza sezonem turystycznym nie jest łatwy, co prawda na wyspie jest lotnisko, ale trzeba mieć szczęście, żeby upolować dobre ceny biletów. Można znaleźć atrakcyjne oferty czarterowe, które jednak zaczynają się dopiero w końcu czerwca. Wymyśliłem sobie zatem, że łatwiej będzie mi się dostać na Rodos, a stamtąd polecieć lokalnym samolotem na Karpathos za całkiem rozsądną cenę. Pomysł wypalił.
Już w małym samolocie lecącym z Rodos wiedziałem, że Karpathos będzie hitem mojej podróży. Pułap lotu był niski i przez malutkie okienko widziałem wyraźnie linię brzegową, skupiska domków a nawet plaże. Samolot dobrze radził sobie z potężnymi turbulencjami, choć trzęsło nim jak diabli. Trasa lotu jest znana z bardzo trudnych warunków atmosferycznych, zawsze wieją tu silne wiatry, które bujają małym samolotem jak zabawką. Na pocieszenie stewardessa powiedziała mi, że tym razem lot był wyjątkowo spokojny, bo z reguły trzęsie jeszcze bardziej i pasażerowie drętwieją ze strachu. Samolot zatoczył spore koło i bezproblemowo wylądował na lotnisku, które jeszcze kilkanaście lat temu było wyłącznie lotniskiem wojskowym.
Dookoła nie ma żadnych zabudowań za wyjątkiem niedawno zbudowanego terminala. Z lotniska nie kursują żadne autobusy, po przylocie samolotu zwykle czeka kilka taksówek, jednak ceny przejazdu do najbliższego miasteczka są horrendalnie wysokie, a do znanych kurortów jeszcze wyższe. Ja na szczęście nawiązałem wcześniej dobry kontakt z właścicielką wypożyczalni samochodów, która czekała na mnie z fiatem pandą zaraz po wylądowaniu.
Karpathos przywitało mnie cudną pogodą, było bardzo ciepło, a oślepiające słońce czasem chowało się za niegroźnymi białymi chmurami. Wyjechałem na główną drogę i od razu zamarłem z wrażenia, takich widoków nie widziałem już dawno. Wyspa jest bardzo górzysta i sprawia wrażenie niedostępnej. Strome, wysokie góry skąpane w słońcu i granatowe morze robią niesamowite wrażenie, czuje się niesamowity respekt przed tym, co stworzyła natura.
Zaraz po wyjeździe z lotniska na wzgórzu stoją nowoczesne wiatraki produkujące prąd. Na wyspie ponad połowę energii elektrycznej pozyskuje się z wiatru, który wieje tu cały czas.
Jechałem drogą na zachodnim wybrzeżu wyspy w kierunku miasteczka Mesochori, w którym miałem zarezerwowany hotel. Na Karpathos bez trudu można znaleźć niezłe zakwaterowanie, ale nie wszędzie. W najbardziej malowniczych miejscach wyspy hotele są drogie i nie jest ich dużo. Większość turystów, których generalnie jest mało, zatrzymuje się w typowych nadmorskich kurortach, w których spędzają cały urlop. Chcąc zwiedzić całą wyspę trzeba wybrać takie miejsce, z którego jest stosunkowo blisko do okolicznych atrakcji. Jednym z takich miejsc jest właśnie Mesochori, miasteczko położone w północno-zachodniej części wyspy. To była moja baza wypadowa na zwiedzanie północnego Karpathos. Znalezienie odpowiedniego lokum nie było proste, ale Internet może zdziałać cuda.
Hotel przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Dostałem pokój z powalającymi na kolana widokami, a gospodarze okazali się szczególnie sympatyczni i pomocni. Na powitanie na stole stała karafka lokalnego wina i ogromny talerz domowych ciastek, które jadłem następne trzy dni.
Do Mesochori dotarłem późnym popołudniem. Byłem straszliwie zmęczony bardzo intensywnie spędzonym dniem. Zdołałem przejść się po uliczkach, pstryknąć kilka zdjęć i zobaczyć zupełnie odjazdowy zachód słońca. A potem zasnąłem jak kamień.