Na początku chciałbym przeprosić wszystkich moich Czytelników za tak długi czas oczekiwania na kolejny post z moich podroży do Grecji. Tak się złożyło, że w moim życiu strasznie dużo się działo i kompletnie nie miałem czasu na blogowanie.
W tak zwanym międzyczasie odwiedziłem Grecję 2 razy, widziałem Dodekanez, Małe Cyklady, Duże Cyklady i Sporady. Relacje z moich podróży wkrótce się tutaj pojawią.
Dziękuję wszystkim za komentarze i prośby o kontakt, które się zapewne przeterminowały... Jeśli ktoś w dalszym ciągu chce ode mnie informacji i porad, służę pomocą i proszę o dalsze komentarze, odpowiem na każde pytanie. Piszcie podając swój adres mailowy jako komentarz do postu.
Teraz czas na Dodekanez - wyspy zapomniane, bardzo piękne i nostalgiczne. Zaczynam od Leros!
Późną jesienią 2013 roku postanowiłem odwiedzić Dodekanez. Byłem już na trzech wyspach archipelagu – Rodos, Karpathos i Symi. Pozostałe wyspy nie są tak popularne, turystów jest stosunkowo mało, szczególnie poza sezonem, a w październiku w zasadzie ich nie ma. Pogoda na jesienną wędrówkę jest wprost wymarzona – morze jest niewiarygodnie ciepłe, słońce grzeje trochę słabiej niż w lecie ale wciąż można się nieźle spocić,opalić na brąz i pojeść słodkich owoców.
Na Leros można się dostać promem z Pireusu, jednak płynie się około 9 godzin, więc zdecydowałem się polecieć na wyspę samolotem. Lotnisko na Leros jest lotniskiem typowo wojskowym, jak większość na greckich wyspach. Pas startowy jest niezwykle krótki, lądują tu wyłącznie małe samoloty, które nie potrzebują długiego rozbiegu do startu i mogą wyhamować na 600 metrach. Właśnie takim malutkim odrzutowcem przyleciałem na Leros.
Pogoda w Atenach była nieciekawa – mgła opatuliła lotnisko i nie było pewności czy w ogóle wystartujemy. Na dodatek wiał bardzo silny wiatr. Lot samolotem – miniaturką był horrorem, trzęsło strasznie i praktycznie cały czas były spore turbulencje. Byłem jedynym turystą na pokładzie, reszta pasażerów to wracający na wyspę mieszkańcy.
Lądowanie na Leros przebiegło bez problemów, choć wysiadłem z samolotu na drżących nogach. Powitała mnie wspaniała pogoda, nie było upału ale niebo było krystalicznie przejrzyste i wiał dość silny wiatr. Grecy narzekali na zimno i chodzili ubrani w swetry, było "tylko" 19 stopni, co o tej porze roku na wyspie nie jest normalne.
Do hotelu pojechałem taksówką, bo z lotniska nie kursują żadne autobusy. Całe szczęście, że w ogóle mogłem się stamtąd wydostać, po tubylców wyjechali członkowie rodzin a taksówkarze (dwóch) liczyli na to, że jednak jakiś turysta się zjawi.
Hotel, w którym miałem zarezerwowany pobyt znajduje się nad sporą zatoką, bardzo blisko najpopularniejszego kurortu Agia Marina. Kilometrami ciągną się tu ładne plaże porośnięte tamaryszkami, jest wiele pensjonatów i restauracji, z których większość była już zamknięta i czekała do następnego roku.
Zaraz po zakwaterowaniu poszedłem powłóczyć się po pustej plaży. Byłem ubrany w wiatrówkę, bo wiał naprawdę silny wiatr, choć było ciepło. Woda w morzu wydawała się gorąca, miała grubo ponad 22 stopnie, więc postanowiłem popływać ku ogromnemu zdziwieniu nielicznych turystów siedzących w tawernach przy plaży. Morze było bosko ciepłe, lekko wzburzone i fantastycznie granatowe.
Agia Marina była kompletnie pusta, w kilku kafejonach spotkałem opatulonych w ciepłe kufajki Greków popijających poranną kawę. Morze huczało, fale rozbijały się z łomotem o nabrzeże. Plaże były zalane wodą i tylko bardzo wąski pas kamyków zostawał suchy. Mnóstwo łódek i łódeczek uwiązanych linami do brzegu bujało się na sporych falach.
Leros miało bardzo burzliwą historię, podobnie jak inne wyspy Dodekanezu. Najpierw była grecka, potem przez setki lat pozostawała pod panowaniem Turków, Wenecjan i Włochów. Wyspa zawsze miała bardzo duże znaczenie strategiczne, odbywały się tu wielkie bitwy, począwszy od Średniowiecza aż po II Wojnę Światową. Z czasów bizantyjskich pozostała imponująca forteca na wzgórzu niedaleko Agia Marina. Zbudowali ją oczywiście Joannici, którzy byli świetnymi strategami, ze szczytu twierdzy roztaczają się niesamowite widoki na okoliczne miasteczka i zatoki. Wypatrzenie potencjalnego wroga nie było trudne, gołym okiem widać jak na dłoni wszystko w promieniu kilkunastu kilometrów.
Leros jest nazywana "wyspą wiatraków". Kiedyś były ich tu dziesiątki, służyły głównie do mielenia ziarna na mąkę. Do dziś przetrwało ich niewiele, choć można je spotkać w wielu miejscach. Większość z nich to ruiny, ale są też takie, które zostały odrestaurowane. Najbardziej znane wiatraki znajdują się na stokach wzgórza, na szczycie którego wybudowano fortecę. Widok sześciu wiatraków stojących jeden obok drugiego na stromym zboczu jest niezapomniany. Zarówno do twierdzy jak i do wiatraków można łatwo dojechać samochodem. Poza sezonem wypożyczenie auta jest konieczne, jeśli nie ma się ochoty na żmudną i wyczerpującą wspinaczkę. Kilka starych wiatraków na wyspie zostało wyremontowanych przez nowych właścicieli, którzy stworzyli w nich własne domostwa.
Najsłynniejszy wiatrak Dodekanezu i jeden z najbardziej znanych w całej Grecji stoi na skałce prosto w morzu, omywany przez fale ze wszystkich stron. Zaraz obok, na nabrzeżu znajduje się najbardziej znana na wyspie Tawerna Milos serwująca doskonałe dania, głównie ryby i owoce morza. Knajpa jest pięknie urządzona, latem można jeść na zewnątrz, a poza sezonem w przytulnym wnętrzu, oglądając wiatrak smagany morską pianą. Muszę przyznać, że Tawerna Milos to jedna z najlepszych i najpiękniejszych restauracji w całej Grecji, w której byłem. Wbrew pozorom jest tu tanio, za cudownego miecznika z grilla z dodatkami zapłaciłem 15 euro i byłem obsłużony po królewsku.
Przez długie lata Leros była wyspą omijaną przez turystów ze względu na jej mroczną historię. Od początku XX wieku Dodekanez był pod panowaniem Włochów, których znienawidzono zwłaszcza po przejęciu władzy przez Mussoliniego, który upodobał sobie własnie Leros na swoją zamorską siedzibę. Włosi zbudowali na wyspie wiele budynków, które zupełnie nie pasowały do lokalnej zabudowy i nie pasują do dziś. Faszystowskie pałace przypominają o włoskiej okupacji wyspy szczególnie w stolicy – Lakki, położonej nad wielką zatoką, największym na Morzu Egejskim naturalnym porcie.
O smutnej historii przypomina też muzeum wojny, w którym do dziś można obejrzeć stare czołgi, samoloty, łaziki wojskowe i wszelkiego rodzaju broń. Dookoła muzeum znajdują się schrony i ciągnące się kilometrami podziemne tunele. W jednym z nich zorganizowano niezwykłą wystawę sprzętów z czasu II Wojny Światowej. Niestety nie widziałem tunelu, bo muzeum zamknęli mi przed nosem o 13.
Zanim wybierzecie się do jakiegokolwiek muzeum, klasztoru lub ruin w Grecji warto sprawdzić godziny otwarcia, żeby potem nie żałować.
Wyspa była w przeszłości omijana przez turystów jeszcze z jednego powodu – właśnie tutaj junta "czarnych pułkowników" zbudowała kilka szpitali psychiatrycznych, do których jak na zsyłkę przewożono chorych z całej Grecji, szczególnie tych z zamożniejszych rodzin. Wcześniej na Leros było kilka zamkniętych ośrodków dla trędowatych. Tak naprawdę wyspa do lat 70. XX wieku była izolowana i budziła nie najlepsze skojarzenia.
Obecnie jest inaczej, od kilkudziesięciu lat na Leros osiedlają się Grecy budując swoje domy wakacyjne. Przybywa też turystów, ale do dziś słysząc o szpitalach psychiatrycznych, stosunkowo niewielu daje się skusić i przyjechać tu na wakacje. Paradoksalnie dzięki swojej złej sławie w przeszłości Leros pozostaje wyspą tajemniczą i nieodkrytą. Leros jest piękna, cudowna i dzika. Krajobrazy powalają na łopatki, szczególnie w październiku, kiedy pogoda dopisuje jak w lecie, a wokół nie ma żywej duszy, czasem tylko właściciele zapomnianych knajpek pamiętają, że istnieją.
Znakiem firmowym Leros jest kościółek Agios Isydoros położony na malutkiej skalnej wysepce, połączonej z lądem wąską, sztuczną groblą. Podczas silnego wiatru dotarcie do kościółka suchą nogą jest raczej niemożliwe – fale rozbijają się o betonową dróżkę skutecznie mocząc buty i ubranie. Jest to jedno z najbardziej urokliwych miejsc na greckich wyspach, choćby dla tego malutkiego kościółka warto przyjechać na Leros.
Trzeciego dnia rankiem odpłynąłem promem na wyspę, której sama nazwa przyprawiała mnie o dreszcze. Ta wyspa to Patmos, na której święty Jan rozmawiał z Bogiem pisząc swoją tajemniczą Apokalipsę.
Photo Gallery by QuickGallery.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz