Następnego dnia rano pojechałem na całodniową wycieczkę samochodową. Wyspa jest bardzo górzysta, większość linii brzegowej to urwiska, więc spora część dróg to serpentyny i zygzakowate trawersy. Zakrętasy to na Amorgos chleb powszedni, a zjazdy do morza niemal pod kątem 45 stopni spotyka się bardzo często. Wyspa jest bardzo mała, z północy na południe ma około 25 kilometrów, a w najszerszym miejscu nie przekracza pięciu. W zasadzie jest jedna główna droga, od której odbijają mniejsze, głównie nad morze, ale czasem też wysoko w góry do maleńkich wiosek albo donikąd urywając się nagle. Wiele z nich to zwykłe drogi szrutowe, na które zwykłym samochodem lepiej nie wjeżdżać, chyba że ma się jeepa.
Wydawało mi się, że jej objechanie samochodem to mały pikuś. Okazało się jednak, że byłem w wielkim błędzie. Jazda po Amorgos wymaga umiejętności i bardzo dużej uwagi. Samochodów co prawda nie widziałem zbyt wiele, ale te, które spotykałem pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach – najczęściej na zakrętach, na których w ogóle nie było widać czy coś jedzie z przeciwka. Czwarty bieg wrzucałem bardzo rzadko, piątego prawie wcale. Pokonywanie zjazdów, wjazdów i serpentyn odbywało się przeważnie na dwójce, choć bardzo często moja panda odmawiała jazdy pod górę na innym biegu niż jedynka! Przydrożne barierki są w wielu miejscach, ale na mniejszych, węższych drogach to rzadkość, za to z samochodu widać piękne przepaście :-) Co kilka kilometrów spotykałem stada kóz pasących się wzdłuż drogi i brzdąkające dzwoneczkami zawieszonymi na szyjach. Oczywiście łaziły również po asfalcie i miały w nosie moje trąbienie.
Wcale nierzadkim widokiem były też ogromne kawałki skał, które oderwały się od pionowych kamiennych ścian i lądowały na drodze. Jednym słowem niezła adrenalina! Musiałem mocno skorygować swoje plany, bo przejechanie z pozoru krótkiego dystansu zajmowało mi strasznie dużo czasu, a pośpiech raczej nie był wskazany.
Po drodze z Katapoli do Aegiali (drugiego portu na wyspie) najpierw trzeba się wspiąc wysoko w góry, skąd roztacza się piękna panorama wyspy, potem zjeżdża się nad morze. Widać położoną kilkaset metrów od brzegu skalistą, niezamieszkałą wysepkę Nikouria. W lecie pływają na nią małe łódki (kaiki) i dowożą turystów na zupełnie dzikie plaże. Niestety, podczas mojego pobytu przewoźnicy już zwinęli interes, po morzu pływały tylko prywatne łódki.
Po kilku minutach jazdy moim oczom ukazała się niezwykła plaża Agios Pavlos, znana też pod nazwą "carribean finger". Faktycznie, krajobraz przypominał Karaiby.
Plaża Agios Pavlos to jakby usypany z drobnych kamyczków cypel wrzynający się w morze. Co ciekawe, w ciągu roku ten cypel zmienia swoje położenie, jego czubek zmienia swój kształt w zależności od prądów morskich, ale nigdy nie chowa się pod wodą.
Morze w tym miejscu jest bardzo ciepłe i czyste, ma wręcz bajkowy, zaczarowany kolor.
U nasady cypla stoją małe bungalowy dla turystów szukających słońca, spokoju i plaży zaraz za oknami. Jest też obowiązkowo kapliczka.
Po raz kolejny Amorgos sprawiło mi wielką niespodziankę, Agios Pavlos to miejsce niesamowite i obowiązkowy punkt programu na wyspie.
Później okazało się, że takich "punktów" jest dużo więcej...