niedziela, 29 grudnia 2013

AGIA ANNA o świcie

   Po zwiedzeniu niesamowitego klasztoru Panagia Chozoviotissa i otaczających go urokliwych miejsc od razu podjąłem decyzję, że muszę tu przyjechać następnego dnia i zobaczyć wszystkie te cuda w świetle wschodzącego słońca. Po powrocie do hotelu było już dość późno, nie chciałem zaspać, więc włączyłem sobie 3 alarmy w telefonie i usnąłem jak zabity. Budzik nie był potrzebny, po kilku godzinach obudziłem się sam. Był środek nocy, kilka minut po trzeciej. Szybko wypiłem kawę i poleciałem do samochodu. Na zewnątrz panowała głęboka, cicha i spokojna noc. Słychać było tylko cykady. Odpaliłem pandę i pojechałem w kierunku Agii Anny. W pół drogi, wysoko w górach, zauważyłem nikłe światło na horyzoncie - pierwszy brzask. Po kilkunastu minutach jazdy we mgle dojechałem na wschodnie wybrzeże wyspy na parking przy klasztorze. Bardzo powoli budził się nowy dzień. Nie było specjalnie zimno, ale cały dygotałem z wrażenia. Z minuty na minutę było coraz jaśniej, najpierw chmury otaczające strome urwiska zabarwiły się na upiorny brązowawy kolor, potem na horyzoncie pokazało się niesamowite różowobrązowe światło. Wcale nie było pogodnie - szare i siwe chmury kłębiły się dookoła i zmieniały kolor z minuty na minutę.
   Po kilku chwilach wzeszło krwawe słońce, widok był po prostu niesamowity, jak z horroru. Bardzo powoli skały, klify i morze zaczęły się wyłaniać z ciemności. Klasztor Chozoviotissa migał światełkiem z urwiska.


   Potem czas przyspieszył. Słońce coraz szybciej wznosiło się nad horyzont, ale jakoś nie mogło się przebić przez chmury. Czułem się jak w kinie - kolory nieba zmieniały się jak w photoshopie, było szaro, potem brązowo, różowo i pomarańczowo.


   Byłem zupełnie sam. Oglądałem niesamowity wschód słońca i trząsłem się jak galareta. Minęło kilka minut i już wyraźnie widziałem klasztor, pionowe skały i góry. Nie zapomnę tego do końca życia. Słońce było coraz wyżej i zmieniało co chwilę kolory. 


Wyjazd w środku nocy na pustkowie to była wariacka decyzja, której absolutnie nie żałuję. Wtedy, we wrześniową noc 2012 roku poczułem, że dla takich eskapad warto żyć.


   Wracałem do Katapoli jak już było całkiem widno, jednak chmury i mgły jeszcze nie dawały za wygraną. Jednak po godzinie nie było po nich śladu. Zaczynał się kolejny upalny i słoneczny dzień.
I tylko kozom było wszystko jedno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz