Kiedy przypływa się do portu Kos promem lub statkiem już z daleka widać olbrzymią twierdzę Joannitów (Nerantzia Castle, a po grecku po prostu Kastro) zbudowaną nad samym morzem w XIV wieku. Potężne mury fortyfikacji są starannie odrestaurowane, a współczesne, najbliższe otoczenie współgra z czasami Wielkich Mistrzów zakonu. Szerokie ulice otaczające twierdzę są obsadzone palmami, a wzdłuż jezdni ustawiono setki kamiennych kul, które mają przypominać armatnią amunicję. Do wnętrza zamku wchodzi się po kamiennym moście przerzuconym nad dawną fosą, dziś w jej miejscu biegnie asfaltowa droga.
Tuż obok fortecy znajduje się przystań promowa. Kilkaset metrów przed nabrzeżem prom zaczyna zwalniać i przygotowuje się do cumowania. W tym czasie warto wejść na najwyższy pokład, żeby zobaczyć wspaniałą panoramę miasta i zrobić zdjęcia. Na lewo od Kastro znajduje się przystań jachtowa i całkiem spora plaża.
Z drugiej strony twierdzy, w niewielkiej zatoce leży port, w którym cumują małe łodzie. Wzdłuż całego brzegu biegnie ruchliwa nadmorska droga wysadzana palmami, przy której znajduje się mnóstwo hoteli i restauracji. Nie jest to jednak najlepsze miejsce do odpoczynku. Zwłaszcza latem jest tu tłoczno i hałaśliwie nawet późno w nocy. Najlepszych hoteli trzeba szukać kilka przecznic dalej, gdzie jest ciszej i spokojniej, a do centrum idzie się pieszo zaledwie kilka minut. Na obu krańcach Kos Town można znaleźć całkiem przyzwoite plaże, jeśli ktoś nie ma ochoty na wycieczki za miasto, może tu przyjść na piechotę.
Już po kilkunastu minutach spaceru po mieście doskonale widać jego burzliwą i skomplikowaną historię. Miasto Kos zostało założone przez starożytnych grubo ponad 2300 lat temu dokładnie w tym samym miejscu, w którym obecnie się znajduje. Zwiedzając Kos Town ma się poczucie wędrówki w czasie. Ruiny starożytnego miasta są praktycznie wszędzie. Obok nowych domów stoją antyczne kolumny i pozostałości antycznych budynków. Większość z nich jest ogólnie dostępna i nie ogrodzona. Rzecz jasna wszystkie ruiny to własność publiczna, ale często ma się wrażenie, że należą one do posesji współczesnych domostw i stoją na ich podwórkach.
Niedaleko centrum znajduje się pieczołowicie odrestaurowany antyczny teatr, który warto zobaczyć. Bardzo często odbywają się w nim liczne koncerty i przedstawienia. Ze względu na piękne położenie w zacisznym zakątku miasta na teren teatru można przyjść na krótki odpoczynek w trakcie zwiedzania Kos Town.
Największym skupiskiem ruin są pozostałości po antycznej Agorze. W czasach starożytnych był to rodzaj centrum handlowego i kulturalnego wyspy położonego na olbrzymim placu w kształcie prostokąta. Agora na Kos była jedną z największych na greckich wyspach. Do dziś zachowało się kilka świątynnych kolumn i pozostałości po licznych budynkach.
Teren antycznej Agory jest dziś po prostu częścią miasta, dostępną dla wszystkich, otoczoną ulicami i współczesną zabudową. Turyści i mieszkańcy miasta przychodzą tu na spacery lub zwyczajnie idą do swoich domów po zrobieniu zakupów, jak przez park. Bardzo łatwo zorientować się w terenie, wszędzie stoją tablice informacyjne, z których można się dowiedzieć, gdzie akurat jesteśmy i jaka jest historia tego miejsca.
Im bliżej centrum miasta tym więcej śladów świadczących o jego wielokulturowej historii. Niemal obok siebie stoją prawosławne świątynie, kościół katolicki, żydowska synagoga, islamskie meczety, a nawet rzymskie łaźnie. Współczesne domy świetnie współgrają z zachowanymi w wielu miejscach budynkami i budowlami z czasów bizantyjskich, weneckich, tureckich i włoskich. To zadziwiające i rzadko spotykane, że kolejni włodarze miasta stawiali nowe budynki starając się zachować to, co zbudowali ich poprzednicy, a nie niszcząc ich dokonań. Dzięki temu Kos stało się miastem – tyglem wielu kultur.
Centralnym miejscem Kos jest Plac Eleftherias z górującym nad miastem wysokim minaretem czynnego do dziś meczetu Defterdar. Na placu znajduje się mnóstwo kawiarni, restauracji i barów, w których można świetnie zjeść. Jednak najbardziej przyciąga Dimotiki Agora, czyli ogromna hala targowa wybudowana na placu przez Włochów jeszcze przed II Wojną. Fantazyjny gmach kryje w sobie dziesiątki stoisk oferujących tysiące przeróżnych towarów. Przede wszystkim można tu kupić świeże warzywa i owoce, oliwki, orzechy, naturalne gąbki, niezliczone przyprawy i lokalne przysmaki. Nie brakuje również stoisk z pamiątkami. Co ciekawe, w hali zakupy robią nie tylko turyści, widziałem całkiem sporo kupujących Greków.
Tuż obok Placu Eleftherias, na małym skwerku, rośnie mający grubo ponad 2000 lat platan, pamiętający czasy starożytne. Według legendy właśnie pod tym drzewem Hipokrates nauczał swoich studentów. Drzewo jest ogrodzone murem i metalowym płotkiem. Rozłożyste, ciężkie gałęzie są podparte stalową konstrukcją.Czas zrobił swoje, olbrzymi pień platanu częściowo spróchniał, ale dzięki staraniom dendrologów drzewo nadal rośnie i ma się dobrze.
To nie jedyne okazałe drzewo w mieście. Podczas spaceru po Kos spotkałem ich więcej. Nad morzem, niedaleko portu rośnie kilka potężnych drzew (nie mam pojęcia jakiego gatunku), a najbardziej imponujące znajduje się na jednym z placów w centrum. Drzewo jest tak gigantyczne, że robiąc zdjęcie trudno je zmieścić w kadrze. Pod koroną tego olbrzyma wypiłem kawę i poszedłem na dalszy spacer.
Przez kilka godzin włóczyłem się po labiryncie małych i większych uliczek. Widziałem już najważniejsze miejsca w mieście, więc tym razem w ogóle nie patrzyłem na mapę i szedłem tam, dokąd mnie zaprowadziły trochę już zmęczone nogi. Jak już się zgubiłem na dobre, zjadłem kolację w przypadkowo napotkanej tawernie, zapytałem o drogę i wróciłem do centrum idąc nadmorskim deptakiem.
Zupełnie nie wiem kiedy zrobiło się ciemno. Nabrzeże i centrum wciąż tętniło życiem. Jak na tę porę roku (był 16 październik) w mieście było całkiem sporo ludzi. Po krótkim tym razem spacerze wróciłem do hotelu. Byłem bardzo zmęczony ale również bardzo zadowolony, bo miasto Kos bardzo przypadło mi do gustu.
W nocy pogoda się zmieniła, zaczął wiać wiatr, a niebo przykryły ciemne chmury. Wcześnie rano pojechałem na lotnisko, skąd poleciałem do Aten, a potem do domu, kończąc moją długą wyprawę na wyspy Dodekanezu.
Po drodze czekała mnie niespodzianka. Z pokładu samolotu bardzo wyraźnie widziałem jedną z moich ulubionych wysp – Amorgos. To był dobry znak, opuszczałem Grecję, ale wiedziałem, że wiosną znowu tu wrócę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz