Miasteczka i wsie na górzystych greckich wyspach są położone nad morzem albo wysoko w górach. Lokalizacja w trudno dostępnym terenie nie jest wcale przypadkowa. Domy bardzo często budowano w miejscach, gdzie już w starożytności istniały miasta i warownie. Potem greckie wyspy często zmieniały swoich "właścicieli" – panowali tu Turcy, Wenecjanie, Włosi. Wszyscy zawsze ostro się bili, toczyli wojny i zacięcie bronili swoich terytoriów. Do tego potrzebne było odpowiednie zaplecze, dlatego dosłownie wszędzie można spotkać zamki i fortece, a wokół nich wsie i miasta. Większość tych budowli wzniesiono na szczytach gór albo na stromych stokach, skąd doskonale było widać wroga z bardzo dużej odległości. Wiele zamków i wiosek leży w miejscach, do których w przeszłości bardzo trudno było się dostać. Każdy, kto wspinał się krętymi ścieżkami pod górę był widoczny jak na dłoni, więc ustrzelenie delikwenta nie było trudne.
Dziś do większości górskich wiosek prowadzą drogi, którymi można dojechać samochodem. Są jednak jeszcze osady kompletnie odcięte od świata, zwłaszcza malutkie porciki, do których można się dostać jedynie łódką, a także skupiska domków, do których prowadzą szrutowe dróżki przejezdne tylko dla traktorów i jeepów.
Dojazd do górskich wiosek wcale nie jest łatwy. Drogi (jeżeli istnieją) są wąskie i kręte, często bez żadnych barierek i z kamieniami spadającymi ze stromych skał. Co ciekawe, na tych niebezpiecznych drogach kursują ogromne autobusy, jazda nimi to prawdziwy sport ekstremalny.
Do miasteczek na ogół samochodem wjechać się nie da. Odległości pomiędzy budynkami są tak małe, że tylko skutery dają radę i to nie wszędzie. Domy są położone tarasowo, wyglądają jak przyklejone do gór, wszędzie jest niezliczona ilość schodów i schodków, zaułków i wąskich uliczek. Z reguły każde miasteczko posiada centralny plac z wielkimi drzewami pośrodku, wokół którego jest budynek policji, siedziba lokalnych władz, poczta, obowiązkowo kościółek i jak zwykle całe mnóstwo kawiarni i restauracji.
Po zaparkowaniu samochodu gdzieś na obrzeżach wioski, każdego ciekawskiego turystę czeka spory wysiłek. Dotarcie po setkach schodów do najciekawszych miejsc trzeba okupić litrami potu i bólem nóg. Zawsze jestem pełen podziwu, zwłaszcza dla starych ludzi, którzy codziennie muszą pedałować z dołu na górę i z powrotem choćby po zakupy albo do kościoła, i nie sprawia im to żadnych trudności.
Miasteczka są bajkowe, domy są zazwyczaj pomalowane na biało i niebiesko, choć nie tylko. Uliczki i place są wyłożone kamiennymi płytami. Dosłownie w każdym wolnym miejscu rosną kolorowe krzewy i kwiaty, czasem aż trudno pojąć, jak olbrzymie oleandry mogły się zakorzenić na kawałeczku ziemi.
Widoki na okolice są imponujące. Dokładnie widać granatowe morze, sąsiednie wzgórza i drogi, które wyglądają jak cienkie nitki.
Wszędzie stoją słupy z kablami elektrycznymi, to nieodłączny element krajobrazu, nie zawsze najpiekniejszy. Zauważyłem, że nawet do bardzo odludnych, pojedynczych domów zawsze jest doprowadzony prąd.
Wszyscy hodują warzywa i owoce. Przy domach rosną drzewa pomarańczowe i cytrynowe, każde wolne miejsce jest przeznaczone na ogródek, zwłaszcza na obrzeżach wiosek. Pomimo palącego słońca wszystko rośnie i to jak!
Zaopatrzenie w słodką wodę w takich terenach jest nie lada wyczynem. W wielu miejscach wody po prostu nie ma i jest ona doprowadzana z gór kilometrami rur. Bardzo często woda jest magazynowana w olbrzymich podziemnych cysternach podczas opadów deszczu w zimie - taki patent wymyślili już starożytni. Słodka woda w Grecji jest bardzo cenna, wszyscy są nauczeni, żeby ją szanować i nie używać bezsensownie. Tu nie ma cieknących kranów, a z każdego spotkanego źródła można uzupełnić zapas wody w butelce. Większość ogródków i pól jest sztucznie nawadniana, a jeżeli wody jest za mało – obowiązuje harmonogram, pierwsi zaczynają podlewanie na długo przed wschodem słońca. Ciepła woda pochodzi chyba wyłącznie z kolektorów słonecznych. Srebrne zbiorniki na dachach domów to powszechny widok w całej Grecji.
Jak już piszę o tzw. mediach, to warto wspomnieć o telefonach i dostępie do Internetu. Wydawać by się mogło, że na górzystych wyspach może być z tym problem. Nic bardziej błędnego. Komórki działają nawet na bezludnych plażach, a połączyć się z siecią można bez problemu w większości hoteli i knajp.
Zapiekane bakłażany z cynamonem i dakos, czyli chrupiący chlebek z pomidorami, ziołami i fetą.
Na Amorgos jest kilka urokliwych górskich wiosek. Mnie najbardziej przypadły do gustu dwie: Lighadia i Tholaria, leżące na przeciwległych stokach kotliny portu Aegiali. Wrzesień to idealna pora na odwiedziny – jest jeszcze upalnie, ale do zniesienia, cicho i pusto. Tawerny oferują świetne jedzenie, sklepy lokalne specjały, a ceny spadają, bo zbliża się koniec sezonu.
Z obydwu wiosek prowadzą szlaki turystyczne wgłąb dzikich terenów wyspy. Na Amorgos bardzo prężnie działa lokalna społeczność i bardzo dba o to, żeby turyści mieli pełen komfort podczas pobytu. Ścieżki do pieszych wędrówek są prawie wszędzie, dobrze utrzymane i świetnie oznaczone. Z Tholarii wiedzie chyba najbardziej atrakcyjna z nich – w stronę zupełnie niezamieszkałej, północnej części wyspy. Szlak kończy się po kilku godzinach marszu przy kaplicy Agios Stavros, podobno najpiękniejszego punktu widokowego na Amorgos. Piszę "podobno", bo niestety tam nie byłem, czego bardzo żałuję. Wyprawa w to miejsce zajmuje praktycznie cały dzień, a mój pobyt na wyspie był bardzo krótki.
Mam przynajmniej powód, dla którego pewnie kiedyś jeszcze tu wrócę...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz