wtorek, 14 stycznia 2014

Agia Thekla - perła Amorgos

   To był mój ostatni dzień na Amorgos. Nazajutrz miałem prom na Naxos. Pamiętam, że byłem bardzo stanowczy i postanowiłem zobaczyć tak dużo jak się da. Bardzo wcześnie rano pojechałem samochodem w stronę Agia Tekla. O tych rejonach wyspy przewodniki milczały, również mieszkańcy nie bardzo wiedzieli, czy warto tam pojechać. Jednak na mapie Amorgos zauważyłem, że bardzo blisko Katapoli jest całkiem spora plaża, do której prowadzi jakaś droga. Wsiadłem do samochodu i ruszyłem. Najpierw jechałem jak zwykle pod górę, potem górskim grzbietem jeszcze kilka kilometrów. Potem asfalt się skończył. Bądź tu człowieku mądry – jechać dalej szrutówką czy zawrócić? Po namyśle wrzuciłem jedynkę i pojechałem dalej. Po jakichś 3-4 kilometrach ukazało się wzgórze, jakieś zabudowania i nawrotka drogi. Dalej już nie można było jechać. Wysiadłem z samochodu, zabrałem plecak i postanowiłem zobaczyć, co w okolicy piszczy. Słońce zaczynało już porządnie przypiekać. Od "parkingu" do domostwa było jakieś 10 minut drogi pod górę. Zaczęły szczekać psy. Nagle znalazłem się w zupełnie niesamowitym miejscu – znikąd pojawiła się droga, przy której stał kościół i kilka opuszczonych budynków.



   Wróciłem do domu u szczytu drogi, który wydawał mi się zamieszkały. Nie mogło być inaczej, były kolorowe płotki i furtki, a nawet urocze ostrzeżenie napisane na kawałku deski, że trzeba uważać na pszczoły. Faktycznie, kilkanaście metrów dalej, na słonecznej łączce ktoś miał pasiekę. Dom był piękny, zadbany, kolorowy. Na kamiennych płotach ktoś wystawił doniczki z kolorowymi roślinami. Po prostu bajka. To coś niebywałego – ktoś tam mieszkał, na totalnym pustkowiu, i tak dbał o wygląd swojej posiadłości. Wszedłem na taras i zapukałem do drzwi. Po kilku chwilach wyszła do mnie podstarzała Greczynka, która nieomal rzuciła się w moje objęcia. Ni w ząb nie znała angielskiego, ale nie było to przeszkodą, żebyśmy się nie dogadali. Na stole na tarasie pojawiła się natychmiast raki (lokalna mocna wódka), świeży sok z granatów i ser. Językiem migowym i międzynarodowym mówionym dowiedziałem się, że kobieta mieszka tu sama. Ma syna, który wyjechał do Aten i odwiedza ją latem. Mąż umarł i został pochowany koło kościółka, do którego mnie zaprowadziła. Na koniec poszliśmy na skraj urwiska i kobieta pokazała mi absolutnie piękną zatokę Agia Tekla z bajkową plażą. Ruchem ręki zachęciła, żebym tam poszedł, co też zrobiłem po wypiciu kolejnego kieliszka raki.


   Zatoka wydawała się leżeć bardzo daleko od wzgórza, ale podjąłem ryzyko. Na początku kamienna dróżka wiodła łagodnie w dół, ale potem natknąłem się na zamkniętą bramę. Na szczęście wiedziałem, że to jest tylko furtka, która nie pozwalała kozom na wyjście z ich terytorium, turyści mogą takie bramki otwierać, ale tylko pod warunkiem, że je zamkną z powrotem. Szeroka ścieżka znikła i pojawiła się ledwie widoczna dróżka wśród kolczastych krzaków. Dookoła słychać było dzwonki kóz. W ogromnej dolinie nie było żywej duszy, tylko ja. W oddali majaczyło morze. Po drodze trafiłem na źródło, z którego napełniłem pustą butelkę. W dolinie nie mogło zabraknąć kapliczki – tym razem zamkniętej na głucho i bez tradycyjnych świeczek, widać nie często zjawiają się tu ludzie. Wreszcie, po dobrej godzinie marszu w lepkim, gorącym powietrzu dotarłem nad morze.


   Plaża Agia Tekla jest wyjątkowa. Długa, szeroka, bezludna, dostępna tylko dla śmiałków takich jak ja albo łódką od strony morza. Szmaragdowe woda była bardzo przyciągająca, choć mając świadomość, że jest się tu samemu, z dala od cywilizacji, ciężko było mi się zdobyć się na pływanie. Oczywiście wlazłem do morza, choć z ciarkami na plecach. Powrót do Agia Tekla jest koszmarnie ciężki. Pokonanie prawie 350 metrów w górę po rajskim wypoczynku wcale nie jest łatwe. Na szczycie witała mnie jedyna mieszkanka osady machając rękami. Wsiadłem w samochód i pojechałem do Katapoli, żeby fajnie spędzić ostatnie popołudnie i wieczór na wyspie.
Get Adobe Flash player

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz