Ostatnim etapem mojej wrześniowej podróży do Grecji była wyspa Naxos, na której spędziłem wspaniałe dwa dni. Wszystkie promy zatrzymują się po drodze na pięknej wyspie Paros, która leży tuż obok. Byłem na Paros za dobrych, studenckich czasów. Z wielką radością przypomniały mi się beztroskie chwile spędzone na tej wyspie w zamierzchłej przeszłości, kiedy patrzyłem na ludzi wysiadających z promu. Pomyślałem, że kiedyś muszę tu wrócić.
Naxos jest największą wyspą archipelagu Cyklad. Według greckiej mitologii to właśnie tu Tezeusz rozstał się ze swoją ukochaną Ariadną (to ta pani od nici w labiryncie Minotaura na Krecie). W tutejszych kopalniach od kilku tysięcy lat (!) wydobywa się znany na całym świecie marmur. Ziemie na Naxos są bardzo żyzne, wyspa jest całkowicie samowystarczalna jeśli chodzi o żywność, a nawet ma nadwyżki, które sprzedaje. Tutejsze sklepy są pełne świeżych warzyw i owoców, aż ślina cieknie na widok pomarańczy i cytryn zerwanych prosto z drzew.
Wyspę zamieszkuje podobno 12 tysięcy ludzi, choć w sezonie jest ich dużo więcej, bo do pracy zjeżdżają się chętni zarówno z Grecji lądowej, jak też z Europy, głównie wschodniej. Rozmowy prowadzone na ulicach i w knajpkach po rosyjsku, ukraińsku czy po polsku nie należą do rzadkości. W lecie Naxos jest oblężona przez turystów. Jedni przyjeżdżają tu, żeby odpocząć na dłużej, inni traktują wyspę jako "punkt przesiadkowy" w swojej podróży. Na Naxos krzyżują się ważne morskie szlaki, przypływają tu kilka razy dziennie olbrzymie promy z Pireusu, są też bardzo dogodne połączenia z innymi wyspami, nie tylko na Cykladach. Jest też małe lotnisko, na którym lądują samoloty z Aten, ale kupno biletu w sezonie turystycznym jest prawie niemożliwe.
Wyspa jest doskonale przygotowana na obsługę turystów. Wybór hoteli, pensjonatów, pokoi gościnnych, klubów, tawern, kafejek i przeróżnych sklepów jest ogromny. Jednak pomimo tego Naxos zachowało swój cykladzki charakter. Nie ma tu wielopiętrowych hoteli – gigantów ani zbyt wielu ohydnych kompleksów plażowo-basenowo-tenisowych ogrodzonych wysokimi murami. Na wyspie w zasadzie nie dostrzega się komercji, wszystko jest tak zorganizowane, żeby czuć się po prostu dobrze. Oczywiście zdarzają się wpadki. Pamiętam jak przed laty zamówiliśmy w knajpie jedzenie i czekaliśmy na nie całą wieczność. Kiedy wreszcie kelnerka przyniosła talerze, okazało się, że pomyliła zamówienia i dostaliśmy to, co chcieli turyści siedzący kilka stolików dalej. Ale i tak było dobre!
Widok nabrzeża portowego po przycumowaniu promu jest niesamowity. Ludzie wysypują się z walizami i plecakami, inni czekają na wejście w długiej kolejce, pojawiają się autobusy i taksówki, właściciele hoteli zachęcają do wynajmu swoich pokoi, wszyscy głośno krzyczą, a syreny promów ponaglają podróżnych. Po 15 minutach tłumu już nie ma, turyści się rozjeżdżają, statki odpływają w dalsze trasy i robi się cicho. W ciągu tych kilkunastu minut widać, że Grecy – wbrew obiegowej opinii o ich ospałości i lenistwie – są świetnie zorganizowani.
Jachty na nabrzeżu Naxos
Naxos słynie ze swoich świetnych i pięknych plaż, rejsów małymi stateczkami dookoła sąsiednich wysepek oraz ze znakomitej kuchni.
Wyspa jest górzysta, ale jej zachodnie wybrzeża są łagodne i nizinne, w zasadzie jest to jedna wielka plaża ciągnąca się kilometrami. Wszędzie bardzo łatwo dojechać autobusami, które kursują bardzo często.
Odwiedziłem Naxos kilkakrotnie, ale tak naprawdę nie miałem okazji jej dokładnie zwiedzić. Za każdym razem byłem tu tylko przejazdem w drodze na inne wyspy, jednak zawsze starałem się zobaczyć jak najwięcej. Ostatnio byłem na Naxos kilka godzin w drodze na Amorgos i z powrotem do Pireusu, tym razem dwa dni.
Stolicą i najważniejszym portem Naxos jest Chora, nazywana również tak samo jak wyspa. Miasto poznałem na wylot, bo jeśli nawet spędziłem tu tylko kilka godzin oczekując na prom, to wystarczyło, żebym je dokładnie zwiedził.
Najbardziej rozpoznawalnym miejscem na Naxos jest bez dwóch zdań antyczna brama świątyni Apollina, położona na górzystym cyplu na północy Chory. Dojście na wzgórze jest bardzo łatwe i zajmuje tylko kilkanaście minut z portu. Okolica bramy zaludnia się szczególnie wieczorami, skąd wszyscy oglądają piękny zachód słońca. To miejsce jest dla mnie szczególnie bliskie, 20 lat temu razem z moją połówką patrzyliśmy, jak słońce zanurza się w morzu... Wspomnienia odżyły z wielką siłą, czułem jakbyśmy byli razem...
Chora rozciąga się od morza aż po szczyt wzgórza, na szczycie którego Wenecjanie zbudowali kiedyś warownię. Nie brak tu typowych cykladzkich uliczek, zaułków i śnieżnobiałych domów. Zaraz za cyplem koło portu leży typowa cykladzka wioska ze śnieżnobiałymi domkami.
Nadmorska promenada to głównie dziesiątki (jeśli nie setki) restauracji, tawern, kafejek i barów. Szczególnie wieczorami miejsce to jest niezwykle urokliwe, pełne zapachów, kolorów i świateł. Wybór dań i napitków w knajpach przyprawia o ból głowy, a takiej ilości stolików na jednej ulicy ja w Grecji nie widziałem. Kelnerzy uwijają się jak w ukropie, kucharze przygotowują boskie potrawy, gra muzyka i jest trochę głośno, ale w końcu po to się tutaj przychodzi.
Specjalnością Naxos jest bardzo pyszny likier cytrynowy, nie licząc tylko tu produkowanej specjalnej ouzo i innych lokalnych trunków.
Przy nabrzeżu gęsto cumują łódki, łódeczki, jachty i stateczki. Niektóre z nich wyglądają jak galeony sprzed stuleci. Zbudowano je specjalnie ku uciesze turystów, którzy bardzo chętnie wyprawiają się nimi w rejsy po okolicznych niedostępnych zatoczkach, jaskiniach i plażach. Wybór jest ogromny – można popłynąć na kilka godzin albo na cały dzień, blisko lub na bardziej odległe wysepki. Bardziej zamożni mogą bez problemu wypożyczyć jacht lub motorówkę.
Podczas mojego ostatniego pobytu (w drodze z Amorgos), wybrałem 8 - godzinny rejs z barbecue na pokładzie. Miałem już dość wspinania się po schodach i jazdy samochodem. Ostatniego dnia chciałem trochę odpocząć, nawet od robienia zdjęć. Miałem szczęście, bo był to ostatni rejs w sezonie.
Piękna łajba odpływała z przystani w wiosce Agia Anna, do której dojechałem porannym autobusem. Rejs był fantastyczny. Kapitan obwiózł nas po sporym kawałku wybrzeża, niedostępnym z lądu. Mieliśmy kilka krótkich postojów w urokliwych zatoczkach, podczas których można było kąpać się do woli skacząc do wody z burt łodzi. Mogliśmy nurkować i oglądać malutkie jaskinie ukryte w skałach. Był też jeden dłuższy, prawie dwugodzinny postój, podczas którego załoga przygotowała dla nas lunch z grilla. Na pokładzie grała cicho grecka muzyka, a po obiedzie nawet tańczyliśmy zorbę, zachęceni nielimitowanym chłodnym winem.
Czas rejsu upłynął bardzo szybko, wróciłem do Chory wieczorem. Po drodze wpadłem do tawerny na kolację, a potem lekko otumaniony całodziennym słońcem dotarłem do hotelu.
Następnego dnia rano powłóczyłem się po mieście, a po południu wsiadłem na prom do Pireusu. Po kilku godzinach zaczęło zachodzić słońce, moja kolejna grecka wyprawa dobiegała końca.
fantastyczna opowieść o niezwykłym kawałku greckiego lądu....
OdpowiedzUsuń