wtorek, 31 grudnia 2013

AGIOS PAVLOS

   Następnego dnia rano pojechałem na całodniową wycieczkę samochodową. Wyspa jest bardzo górzysta, większość linii brzegowej to urwiska, więc spora część dróg to serpentyny i zygzakowate trawersy. Zakrętasy to na Amorgos chleb powszedni, a zjazdy do morza niemal pod kątem 45 stopni spotyka się bardzo często. Wyspa jest bardzo mała, z północy na południe ma około 25 kilometrów, a w najszerszym miejscu nie przekracza pięciu. W zasadzie jest jedna główna droga, od której odbijają mniejsze, głównie nad morze, ale czasem też wysoko w góry do maleńkich wiosek albo donikąd urywając się nagle. Wiele z nich to zwykłe drogi szrutowe, na które zwykłym samochodem lepiej nie wjeżdżać, chyba że ma się jeepa.


   Wydawało mi się, że jej objechanie samochodem to mały pikuś. Okazało się jednak, że byłem w wielkim błędzie. Jazda po Amorgos wymaga umiejętności i bardzo dużej uwagi. Samochodów co prawda nie widziałem zbyt wiele, ale te, które spotykałem pojawiały się w najmniej spodziewanych momentach – najczęściej na zakrętach, na których w ogóle nie było widać czy coś jedzie z przeciwka. Czwarty bieg wrzucałem bardzo rzadko, piątego prawie wcale. Pokonywanie zjazdów, wjazdów i serpentyn odbywało się przeważnie na dwójce, choć bardzo często moja panda odmawiała jazdy pod górę na innym biegu niż jedynka! Przydrożne barierki są w wielu miejscach, ale na mniejszych, węższych drogach to rzadkość, za to z samochodu widać piękne przepaście :-) Co kilka kilometrów spotykałem stada kóz pasących się wzdłuż drogi i brzdąkające dzwoneczkami zawieszonymi na szyjach. Oczywiście łaziły również po asfalcie i miały w nosie moje trąbienie. Wcale nierzadkim widokiem były też ogromne kawałki skał, które oderwały się od pionowych kamiennych ścian i lądowały na drodze. Jednym słowem niezła adrenalina! Musiałem mocno skorygować swoje plany, bo przejechanie z pozoru krótkiego dystansu zajmowało mi strasznie dużo czasu, a pośpiech raczej nie był wskazany.


   Po drodze z Katapoli do Aegiali (drugiego portu na wyspie) najpierw trzeba się wspiąc wysoko w góry, skąd roztacza się piękna panorama wyspy, potem zjeżdża się nad morze. Widać położoną kilkaset metrów od brzegu skalistą, niezamieszkałą wysepkę Nikouria. W lecie pływają na nią małe łódki (kaiki) i dowożą turystów na zupełnie dzikie plaże. Niestety, podczas mojego pobytu przewoźnicy już zwinęli interes, po morzu pływały tylko prywatne łódki. 



   Po kilku minutach jazdy moim oczom ukazała się niezwykła plaża Agios Pavlos, znana też pod nazwą "carribean finger". Faktycznie, krajobraz przypominał Karaiby. 


   Plaża Agios Pavlos to jakby usypany z drobnych kamyczków cypel wrzynający się w morze. Co ciekawe, w ciągu roku ten cypel zmienia swoje położenie, jego czubek zmienia swój kształt w zależności od prądów morskich, ale nigdy nie chowa się pod wodą. Morze w tym miejscu jest bardzo ciepłe i czyste, ma wręcz bajkowy, zaczarowany kolor. U nasady cypla stoją małe bungalowy dla turystów szukających słońca, spokoju i plaży zaraz za oknami. Jest też obowiązkowo kapliczka.


   Po raz kolejny Amorgos sprawiło mi wielką niespodziankę, Agios Pavlos to miejsce niesamowite i obowiązkowy punkt programu na wyspie. Później okazało się, że takich "punktów" jest dużo więcej...

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Zatoka wraków na Amorgos

   Jadąc na południe wiedziałem, że nie mogę przegapić zatoki Livero, w której kilkadziesiąt lat temu dwa statki osiadły na mieliźnie. Statki były zbudowane na Cyprze w 1950 roku i utknęły u wybrzeży Amorgos w roku 1980. Nikt nie został ranny, wszystkich pasażerów ewakuowano, ale stan statków był na tyle zły, że armator nie miał zamiaru ich stamtąd wydostawać. Do dziś wraki dwóch statków stoją przy wybrzeżu i straszą jak w horrorze. Jak naprawdę było tego nie wie nikt, nie wiadomo dlaczego statki zacumowały akurat tam, w odludnej zatoczce. Dziś te dwa wraki to jedna z atrakcji wyspy. Nie bez powodu – dotarcie tutaj nie jest łatwe i wymaga godzinnej wędrówki przez wąwóz pełen kolczastych suchych krzaków raniących nogi. Ale przede wszystkim zlokalizowanie zatoczki jest trudne, nie ma żadnych znaków i drogowskazów. Jadąc drogą zatoka jest widoczna tylko przez kilka chwil, jak się ją przegapi to można się tylko oblizać. Ja miałem to szczęście, że jadąc wolno zauważyłem z drogi wraki statków. Zatrzymałem samochód przy drodze i wyruszyłem w stronę morza. 


   Myślałem, że droga jest krótka, ale mocno się przeliczyłem. Ścieżka prowadziła do brzegu morza, ale była nadzwyczaj nieprzyjazna – kolczaste krzewy pocięły mi nogi, kamienie nie ułatwiały wędrówki. W końcu, po godzinie dotarłem do morza i zobaczyłem statki, a w zasadzie ich wraki. Widok był upiorny. Brązowa rdza kadłubów kłuła oczy. Widziałem widmo statków. Słońce już miało zachodzić, widok był niesamowity, przypomniała mi się historia "Titanica". 


    Siadłem sobie na kamienistej i brudnej plaży, cyknąłem kilka zdjęć i pomyślałem, że to nawet fajnie, że widzę niszczejące statki. Fajnie, bo skończyły swój żywot właśnie tu, na Amorgos i zawsze będą związane z tą wyspą, jedną z najpiękniejszych Cyklad.

niedziela, 29 grudnia 2013

AGIA ANNA o świcie

   Po zwiedzeniu niesamowitego klasztoru Panagia Chozoviotissa i otaczających go urokliwych miejsc od razu podjąłem decyzję, że muszę tu przyjechać następnego dnia i zobaczyć wszystkie te cuda w świetle wschodzącego słońca. Po powrocie do hotelu było już dość późno, nie chciałem zaspać, więc włączyłem sobie 3 alarmy w telefonie i usnąłem jak zabity. Budzik nie był potrzebny, po kilku godzinach obudziłem się sam. Był środek nocy, kilka minut po trzeciej. Szybko wypiłem kawę i poleciałem do samochodu. Na zewnątrz panowała głęboka, cicha i spokojna noc. Słychać było tylko cykady. Odpaliłem pandę i pojechałem w kierunku Agii Anny. W pół drogi, wysoko w górach, zauważyłem nikłe światło na horyzoncie - pierwszy brzask. Po kilkunastu minutach jazdy we mgle dojechałem na wschodnie wybrzeże wyspy na parking przy klasztorze. Bardzo powoli budził się nowy dzień. Nie było specjalnie zimno, ale cały dygotałem z wrażenia. Z minuty na minutę było coraz jaśniej, najpierw chmury otaczające strome urwiska zabarwiły się na upiorny brązowawy kolor, potem na horyzoncie pokazało się niesamowite różowobrązowe światło. Wcale nie było pogodnie - szare i siwe chmury kłębiły się dookoła i zmieniały kolor z minuty na minutę.
   Po kilku chwilach wzeszło krwawe słońce, widok był po prostu niesamowity, jak z horroru. Bardzo powoli skały, klify i morze zaczęły się wyłaniać z ciemności. Klasztor Chozoviotissa migał światełkiem z urwiska.


   Potem czas przyspieszył. Słońce coraz szybciej wznosiło się nad horyzont, ale jakoś nie mogło się przebić przez chmury. Czułem się jak w kinie - kolory nieba zmieniały się jak w photoshopie, było szaro, potem brązowo, różowo i pomarańczowo.


   Byłem zupełnie sam. Oglądałem niesamowity wschód słońca i trząsłem się jak galareta. Minęło kilka minut i już wyraźnie widziałem klasztor, pionowe skały i góry. Nie zapomnę tego do końca życia. Słońce było coraz wyżej i zmieniało co chwilę kolory. 


Wyjazd w środku nocy na pustkowie to była wariacka decyzja, której absolutnie nie żałuję. Wtedy, we wrześniową noc 2012 roku poczułem, że dla takich eskapad warto żyć.


   Wracałem do Katapoli jak już było całkiem widno, jednak chmury i mgły jeszcze nie dawały za wygraną. Jednak po godzinie nie było po nich śladu. Zaczynał się kolejny upalny i słoneczny dzień.
I tylko kozom było wszystko jedno...

CHORA AMORGOS - widoki

   Tym razem minimum słów, maksimum treści, czyli zdjęć. Na nich niezapomniane przeze mnie widoki ze wzgórza nad Chorą. Wszelki komentarz jest zupełnie niepotrzebny. Wiem jedno: jak Bóg czy Zeus da - jeszcze tu wrócę.


   Wiem, że zdjęć jest strasznie dużo. Zawsze mam kłopot przy ich wyborze. Okazuje się, że jest ich po prostu zbyt wiele, ale wierzę, że tylko dla mnie :-) Oglądajcie, podziwiajcie, cieszcie się razem ze mną, a któregoś dnia podejmijcie decyzję i jedźcie na Amorgos, bo naprawdę warto!