wtorek, 3 marca 2015

NISSYROS - WYSPA TAJEMNIC

   Planując moją podróż na wyspy Dodekanezu w ogóle nie brałem pod uwagę odwiedzin Nissyros. Była to moja (jak dotąd) najdłuższa eskapada na greckie wyspy, każdy z 16 dni był przeze mnie szczegółowo zaplanowany i nie bardzo było możliwe "wetknąć" jeszcze jednej wyspy w moją trasę. Im było bliżej wyjazdu tym bardziej zastanawiałem się jednak, jak by tu zmienić moje plany, żeby choć na 1 dzień zawinąć na Nissyros. Wcześniej oglądałem zdjęcia i trochę czytałem o tej wyspie, a przede wszystkim poznałem entuzjastyczne opinie ludzi, którzy tam byli. Postanowiłem zatem skrócić mój planowany pobyt na Kos i popłynąć na Nissyros. Okazało się, że moja decyzja była bardzo trafna, bardzo bym żałował, gdyby stało się inaczej.
11 października grubo przed świtem pojechałem wypożyczonym samochodem do Pothii – głównego portu Kalymnos. Zgodnie z życzeniem właściciela wypożyczalni, któremu nie chciało się wstawać tak wcześnie po odbiór auta, zostawiłem kluczyki pod wycieraczką i poszedłem na nabrzeże w oczekiwaniu na prom.
   Odpłynąłem z Kalymnos w pierwszych promieniach wschodzącego słońca, zapowiadała się doskonała pogoda pomimo późnej jesieni. Noce były już nieco chłodne ale w dzień słupek rtęci dochodził prawie do 30 stopni w cieniu. Tego dnia niebo było czyste jak kryształ, wiał lekki wiatr, który przegonił małe chmurki, a głębokie w tych rejonach Morze Egejskie miało niezwykły, ciemnogranatowy kolor kontrastujący z białą pianą fal.

   Po kilkudziesięciu minutach dotarliśmy do głównego portu Kos. Podczas krótkiego postoju większość turystów opuściła prom, a z nabrzeża kilkunastu nowych weszło na pokład. Ciężarówki z różnym ładunkiem wyjeżdżały do portu, tragarze i posłańcy uwijali się jak w ukropie, przenosili różne paczki na swoje samochody dostawcze i – jak to Grecy – wrzeszczeli i gestykulowali zawzięcie. Obsługa promu ponaglała wszystkich, panował wielki zgiełk i harmider ale nie było żadnego zamieszania, po kilku minutach odbiliśmy od brzegu. Przy okazji zobaczyłem panoramę miasta i pobliskiej przystani jachtowej, która pękała w szwach.
   Wkrótce na horyzoncie zaczęły majaczyć kolejne wyspy i wysepki Dodekanezu. Przepływaliśmy niedaleko Jali, niewielkiej wulkanicznej wyspy zamieszkałej przez zaledwie 10 osób. Gołym okiem mogłem zobaczyć białe tarasy kopalni pumeksu, które wyglądały jak żywcem wyjęte z filmu science fiction.
   Kilka minut później wyrosła przed nami Nissyros. Wyspa jest w zasadzie szczytem wulkanu wynurzającego się z morza na wysokość 700 metrów. Wybrzeże stanowią przede wszystkim strome skały, ale w kilku miejscach można znaleźć plaże pokryte czarnym piaskiem i drobnymi kamyczkami. Na szczycie wyspy znajduje się olbrzymi krater czynnego wulkanu, który jest główną atrakcją turystyczną Nissyros.
   Wszystkie większe promy i statki przybijają do nabrzeża stolicy i głównego miasteczka wyspy – Mandraki. Największy tłok panuje tu po przypłynięciu małych promów z Kardameny na pobliskiej Kos. Kilka razy dziennie wycieczkowe łódki wypluwają z siebie gromady ludzi, którzy zdecydowali się na kilkugodzinny pobyt i zwiedzanie. Podstawiane są wtedy autobusy, które wożą wycieczkowiczów do krateru wulkanu. Po powrocie tłumy turystów przewalają się po uliczkach Mandraki.    
   Jest jednak sposób, żeby uniknąć zgiełku i hałasu. Jeżeli ktoś zamierza odwiedzić Nissyros podczas pobytu na Kos, warto tu przypłynąć pierwszą możliwą łódką wcześnie rano i wrócić ostatnią. Nie ma tu wtedy jeszcze tłoku, można w miarę spokojnie obejrzeć główne atrakcje bez hałaśliwych grup z wrzeszczącymi przewodnikami. 
  Zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest wypożyczenie samochodu lub skutera. Na wyspie są świetne drogi, którymi można łatwo dotrzeć do miejsc, do których nie dojeżdżają autobusy, a dojście na piechotę jest trudne i wymaga kilku godzin marszu. Jednak najlepiej zostać na Nissyros choćby na jedną noc, żeby uniknąć zwiedzania "na czas" patrząc co chwilę na zegarek, żeby się nie spóźnić na powrotny prom. Kilkugodzinna wycieczka z Kos jest najczęściej jedyną możliwością zobaczenia wyspy, ale planując swoją podróż na Nissyros warto się tu zatrzymać na dłużej, bo wyspa ma do zaoferowania naprawdę sporo i jest przepiękna. 
  Nie mają żadnego sensu drogie i krótkie wypady organizowane przez biura turystyczne typu "Nissyros w 3 godziny", bo w tak krótkim czasie gwarantowane jest tylko zmęczenie, pośpiech i nerwy. Znalezienie przyzwoitego hotelu nie jest trudne, pokoi nie ma tu zbyt wiele, bo większość przyjezdnych to jednak "turyści jednodniowi". Najlepiej poszukać zakwaterowania w Mandraki, nie ma najmniejszego sensu na pobyt w pensjonacie w głębi wyspy bez zapewnionego samochodu lub skutera. Co prawda na wyspie jeżdżą autobusy, ale zwłaszcza poza sezonem rozkład jazdy w zasadzie nie istnieje i przejazd do interesujących miejsc może się stać nie lada problemem.

   Zatrzymałem się w bardzo przytulnym hotelu Romantzo, tuż obok portu. Z hotelowego tarasu można podziwiać fantastyczne widoki na morze i miasteczko. Po przypłynięciu Mandraki było jeszcze senne i opustoszałe, pierwsze statki wycieczkowe z Kos zjawiają się tu dopiero około południa. Poszedłem do wypożyczalni po samochód i zaopatrzony w dobrą mapę pojechałem w nieznane.
   Po kilku minutach dotarłem do przystani jachtowej w osadzie Pali, na wschód od Mandraki. Tu cumowały prywatne łódki amatorów żeglowania. Było dość wcześnie, ludzie na jachtach dopiero wstali, jedli śniadania na pokładzie i szykowali się do rejsów.
Get Adobe Flash player
   Z Pali odbiłem w głąb wyspy. Droga stawała się coraz bardziej stroma i kręta. Zatrzymywałem się co kilka minut, żeby podziwiać piękne widoki. Zbocza były skaliste, gdzieniegdzie pokryte wyschniętymi krzakami. W wielu miejscach zauważyłem rosnące drzewa oliwne. Wulkaniczna ziemia na Nissyros jest bardzo żyzna, jeszcze do niedawna wyspa była samowystarczalna żywnościowo i eksportowała sporą część swoich plonów. Na straganach i w sklepikach sprzedawane są głównie tutejsze winogrona, oliwki, figi, warzywa, owoce, miód, zioła, wina i różne przysmaki.
Get Adobe Flash player
   Obecnie na Nissyros mieszka na stałe nieco ponad 1000 osób, głównie w Mandraki. Kiedyś było ich tu dużo więcej, jednak wielu z nich wyjechało na inne wyspy, do Aten, a także za granicę w poszukiwaniu lepszego życia. W wielu miejscach na wyspie można spotkać opuszczone domy i całe gospodarstwa. W ostatnich latach część z nich została odremontowana i wystawiona na sprzedaż. Do niektórych domów zaczęli wracać ich właściciele.

   Położone na krawędzi starej wulkanicznej kaldery miasteczko Emporios do dziś jest prawie opustoszałe. Większość domostw jest opuszczona i popadła w ruinę. Mieszka tu zaledwie kilkanaście osób, choć z roku na rok odnawia się coraz więcej starych budynków. Miasto – widmo ma jednak wiele uroku. Zachowały się stare uliczki, kamienne fragmenty ścian, bramy, czasem całe domy. Na obrzeżach do dziś są wysadzane kamieniami dróżki prowadzące do opuszczonych ogrodów i gospodarstw. Bliżej centrum osady, pomiędzy zrujnowanymi budynkami wyrosły odremontowane domy, pomalowane na biało, z kolorowymi okiennicami i balkonami. Odbudowano też kościół, stojący na głównym placyku miasteczka. 
   Włóczyłem się po Emporios bardzo długo i zapomniałem o całym świecie. Chodząc po sennych uliczkach nie spotkałem żywego ducha, choć miałem nieodparte wrażenie fizycznej obecności starych mieszkańców tego opuszczonego miasta. Magiczną atmosferę Emporios potęgowały wspaniałe widoki na olbrzymią kotlinę, pośrodku której z daleka widać było krater wulkanu.
Get Adobe Flash player
   




   Zaraz za miasteczkiem, tuż przy drodze, znalazłem "Balconi Restaurant", której mały taras wisiał na urwistym zboczu. Siedząc przy stoliku jadłem tradycyjne choriatiki przygotowane wyłącznie z lokalnych składników i oglądałem krętą drogę prowadzącą do krateru. Nigdy przedtem nie byłem w knajpie z tak niesamowitym widokiem na okolice.
   Krater wulkanu leży pośrodku olbrzymiej niecki, która w czasach prehistorycznych była wielkim kraterem wulkanicznym powstałym wskutek gigantycznej erupcji. W czasach nowożytnych wulkan wybuchał kilka razy, ale niegroźnie – z krateru wydostawała się głównie para wodna i opary siarki. Do dziś wulkan jest czynny, a o jego aktywności przypominają bardzo częste trzęsienia ziemi, na szczęście bardzo łagodne. Do krateru prowadzi asfaltowa droga, którą trzeba zjechać pokonując strome zakręty. Potem jedzie się kilkaset metrów po płaskim dnie kotliny, aż do parkingu tuż obok krateru, który przez Nissyrian jest nazywany pieszczotliwie Stefanos.
   Zwiedzanie wulkanu jest niesamowitym przeżyciem. Krajobraz jest księżycowy – skały i dno olbrzymiego krateru są białe i żółte, z powodu krystalizującej się na powierzchni siarki. W wielu miejscach są dziury w skałach (fumarole), przez które pod ciśnieniem wydobywa się mieszanina pary wodnej, chlorowodoru i siarki. Wyraźnie czuć zapach zgniłych jajek, a podłoże jest bardzo gorące. Temperatura wyziewów dochodzi do kilkuset stopni! Obok syczących gazowych fontann znajdują się gorące bulgoczące błota, jakby ktoś na wolnym ogniu gotował gęstą maź. Chodząc wokół fumaroli i błot trzeba bardzo uważać, nie ma tu żadnych barierek ani podestów. Łatwo się poparzyć wyziewami albo pośliznąć na mazistym błocie.
    W czasie sezonu turystycznego krater jest pełen turystów, ja miałem to szczęście, że oprócz mnie było tu zaledwie kilka osób. We wnętrzu krateru było jak w piekarniku, od góry prażyło słońce, a od dołu gorące skały wulkanu. W pobliżu znajduje się jeszcze kilka miniaturowych kraterów, do których trzeba kawałek dojść; niestety musiałem zrezygnować z ich zobaczenia, bo czas mnie gonił.
Get Adobe Flash player
  
Wyjechałem na główną drogę, która wiła się wśród nagich skał aż na krawędź starej kaldery. Z jednej strony widać było morze i fragmenty brzegu, a z drugiej wnętrze wyspy z kraterem wulkanu. Po kilku minutach zauważyłem wyłożoną kamieniami dróżkę prowadzącą w dół do morza. Jazda samochodem była zbyt ryzykowna, więc zszedłem pieszo. Okazało się, że trafiłem do dawno opuszczonej osady Avlaki. Przed kilkudziesięciu laty było to kąpielisko znane przede wszystkim z gorących źródeł siarkowych. Do dziś stoi tu stary pensjonat i łaźnia, jest betonowe nabrzeże i kilka innych zrujnowanych budynków. Po drugiej stronie małego cypla jest plaża z czarnymi kamyczkami i jedyny zamieszkały dom "Galini House", w którym mieszka tajemniczy właściciel tego terenu. Na wyspie jest kilka miejsc, w których biją gorące źródła. Na przełomie XIX i XX wieku były to znane uzdrowiska, dziś są one niestety zapomniane i kompletnie puste.

Get Adobe Flash player
   Niedaleko Avlaki, z południowej strony krateru leży piękna wioska Nikia. Dawniej można się tu było dostać wyłącznie wyłożoną kamieniami drogą z porciku Avlaki, który dziś popadł w ruinę. Dziś do Nikii prowadzi wygodna asfaltowa droga, jednak dojazd nie należy do łatwych ze względu na ostre zakręty i strome podjazdy.
   W miasteczku na stałe nie mieszka nawet setka ludzi, ale można tu wspaniale odpocząć i dobrze zjeść. Centralnym miejscem jest plac, przy którym stoi okazały prawosławny monastyr oraz kilka tawern. W pobliżu powstało kilka przytulnych pensjonatów dla miłośników ciszy i spokoju. Byłem w Nikii w porze sjesty, uliczki były puste, a przy knajpianych stolikach siedziało zaledwie kilka osób. Miasteczko jest malutkie ale bardzo malownicze, warto tu przyjechać, powłóczyć się po wąskich uliczkach i leniwie posiedzieć przy szklance retsiny patrząc na wspaniałe krajobrazy. Widok krateru wulkanu jest stąd chyba najpiękniejszy.
Get Adobe Flash player
Get Adobe Flash player
   Nawet się nie spostrzegłem kiedy minął dzień, gdy wróciłem do hotelu już był wieczór. Miałem sporo czasu, żeby bliżej poznać Mandraki. Główna droga, a w zasadzie promenada prowadzi wzdłuż wybrzeża, od portu aż po zachodni kraniec miasta. Był październikowy wieczór, a pogoda wcale nie przypominała jesieni. Słońce grzało mocno mimo późnej pory, lekko wzburzone morze rozbijało fale o kamienisty brzeg. Wszyscy "jednodniowi" turyści wrócili już na Kos, miasto było ciche, spokojne i prawie puste. Takie chwile lubię w Grecji najbardziej, zwłaszcza na odległych wyspach. Czas płynie wolniej, jest ciepło, można godzinami wpatrywać się w morze siedząc w knajpie lub na ławce. Zauroczony pięknym miasteczkiem wróciłem do hotelu i zasnąłem jak kamień.
Get Adobe Flash player
Get Adobe Flash player
Tak magnetycznego morza jak w Mandraki nie spotyka się w Grecji zbyt często.
Get Adobe Flash player
   Następnego dnia miałem jeszcze kilka godzin zanim musiałem oddać samochód do wypożyczalni. Wcześnie rano pojechałem wzdłuż brzegu na dziki wschód wyspy. Przez kilkanaście kilometrów ciągną się tam wcale niezłe plaże, pokryte czarnym wulkanicznym piaskiem i drobnymi kamykami. O tej porze roku morze było nieco wzburzone. Kąpiel była trochę ryzykowna ale skusiłem się zamoczyć w bardzo ciepłej wodzie, której temperatura była dużo wyższa od temperatury powietrza. Bosko! W zasięgu wzroku nie było żywej duszy. Nissyros ponownie mnie zaskoczyła, tym razem piękną scenerią dzikich plaż.
Get Adobe Flash player
   Po oddaniu samochodu ruszyłem pieszo na zachód Mandraki, gdzie czekały na mnie kolejne atrakcje wyspy. Poszedłem najpierw wzdłuż brzegu, a potem odbiłem na wzgórze, na którym przed wiekami Joannici zbudowali twierdzę. Budowla bardzo ucierpiała wskutek najazdów agresorów i licznych trzęsień ziemi, ale w ostatnich latach zaczęto bardzo intensywne prace renowacyjne. Do fortecy idzie się najpierw przez wąskie uliczki miasta, a potem kamienną drogą aż na samą górę. Z częściowo odrestaurowanych murów widać jak na dłoni otaczające morze aż po horyzont, jak zwykle Joannici wykazali się świetnym rozpoznaniem terenu i zbudowali warownię w najlepszym miejscu na wyspie.
Get Adobe Flash player
   Schodząc ze szczytu poszedłem zobaczyć największy na Nissyros klasztor Panagia Spiliani zbudowany na skraju skalnego urwiska poniżej twierdzy Joannitów. Nie jestem specjalnym miłośnikiem świątyń, ale muszę przyznać, że ten monastyr robi duże wrażenie, a widoki na Mandraki są niepowtarzalne.
Get Adobe Flash player
   Po drugiej stronie klasztornego wzgórza kamienna droga kończyła się na pięknej, czarnej i zupełnie pustej plaży. To była ostatnia odkryta przeze mnie tajemnica wyspy.
Powoli mój czas na Nissyros dobiegał końca. Musiałem wracać do hotelu po bagaż. Idąc nabrzeżem nie mogłem sobie odmówić małej przekąski w jednej ze świetnych tawern. Godzinę później siedziałem już na pokładzie promu, którym popłynąłem do Kardameny na Kos.
   Mój pobyt na Nissyros będę pamiętał bardzo długo. Wyspa jest pełna tajemnic, których odkrywanie sprawiło mi niesamowitą przyjemność i nie raz poczułem dreszczyk emocji. Kto nie widział Nissyros, niech żałuje, bo jest to jedno z najpiękniejszych miejsc Dodekanezu.