
Lindos to jedno z tych magicznych miejsc w Grecji, w których zatrzymał się czas. Miasto leży na wschodnim wybrzeżu Rodos, u stóp ponad stumetrowego wzgórza jakby wyrastającego prosto z morza. Na szczycie góry już ponad 2300 lat temu wybudowano imponujący Akropol ze słynną Świątynią Ateny. Do dziś zachowało się 7 z 42 kolumn, które razem z innymi budowlami są restaurowane już od kilku lat. Wielki budowlany dźwig stał się częścią zwiedzanego terenu. Starożytne ruiny stoją tu obok średniowiecznego kościoła i innych budowli wzniesionych przez Wielkich Mistrzów zakonu Joannitów. Za ich panowania na szczycie wzgórza zbudowano potężną warownię, która broniła wyspy przed najeźdźcami. Olbrzymie mury, które do przetrwały do dziś w świetnym stanie, już z daleka wzbudzają podziw i respekt.
Widok miasta z okolicznych wzgórz jest powalający. Wyraźnie widać twierdzę, zaraz poniżej piękne białe domy, a na samym dole majstersztyk natury, czyli Zatokę Świętego Pawła. Legenda głosi, że apostoł przypłynął na Rodos, żeby głosić chrześcijaństwo i zacumował właśnie tu. Zatoka jest okrągła, a dostęp do morza stanowi wąski przesmyk, przez który można się tu dostać licznymi stateczkami i łodziami wycieczkowymi. Woda ma wyjątkowy szmaragdowy kolor i jest bardzo ciepła, latem nagrzewa się nawet powyżej 40 stopni!
Do Lindos najlepiej wybrać się bardzo wcześnie rano, żeby uniknąć korków i tłumu zwiedzających. Wjazd do miasta jest zabroniony, trzeba zostawić samochód na parkingu i iść pieszo.
Warto poświęcić godzinę lub dwie na spacer po pięknych uliczkach Lindos wykładanych morskimi kamieniami. W czasach swojej świetności miasto miało ponad 15 tysięcy mieszkańców, dziś liczy niewiele ponad 700. Zdecydowanie najładniejsze są pieczołowicie odrestaurowane domy kapitańskie, w których dawno temu mieszkali dowódcy statków. Łatwo je poznać po półkolistych drzwiach i herbach na elewacji. W centrum stoi piękny prawosławny kościół z dzwonnicą górującą nad miastem.




W labiryncie ulic jest mnóstwo restauracji i przeróżnych barów. Prawie każdy z nich oferuje ogród na dachu, skąd widać zamek Joannitów albo piękne morze. Wiele tawern to bardzo eleganckie i stylowe lokale, w których przesiadują głównie bogaci Rosjanie. Jest też bardzo dużo sklepów, straganów i kiosków. W odróżnieniu od miasta Rodos, w Lindos sklepy są ładne, zadbane i naprawdę jest z czego wybrać jakąś pamiątkę. Kiczu oczywiście nie brakuje, ale w Lindos jest go jakby mniej niż w mieście Rodos.







Idąc uliczkami zygzakiem pod górę trafiłem do niezwykłego miejsca, które nazwałem "stacją osłów". To tu znajduje się wielka hala pod arkadami, w której dziesiątki sympatycznych osiołków czekają na turystów, którzy zechcą zapłacić 5 euro, żeby na ich grzbietach wjechać na Akropol.















Po drodze na szczyt kilkanaście kobiet rozwiesza codziennie swoje wyroby wokół kamiennych alejek. Można kupić haftowane obrusy, narzuty, koronkowe serwety i serwetki. Wygląd nakrytych ogromnymi płachtami misternych koronek skał i kamieni jest niesamowity. Zaraz obok, na zboczu mija się ruiny starożytnego amfiteatru.





Po kilkunastu minutach dochodzi się pod setkę stromych schodów prowadzących do ogromnej kamiennej bramy w murach warowni. Za nią położony jest rozległy lindeński Akropol. Starożytne ruiny oraz średniowieczne zabudowania robią duże wrażenie nawet na tych, którzy nie przepadają za wykopaliskami, ale najpiękniejsze są oszałamiające widoki na morze, zatokę i miasto.




Pomimo piekącego słońca trzeba obowiązkowo przejść się wzdłuż murów i po prostu podziwiać chyba najlepsze scenerie na Rodos. Z góry szczególnie pięknie prezentuje się Zatoka Świętego Pawła, która wygląda jak jezioro, bo przesmyk łączący ją z morzem jest schowany za skałami.






Na Akropolu spędziłem grubo ponad godzinę i wcale nie chciało mi się schodzić ale perspektywa kąpieli w zatoce wzięła górę. Droga w dół była dużo gorsza niż wdrapywanie się na szczyt, żałowałem, że jednak nie pojechałem na ośle. Na plażę dotarłem cały mokry i od razu wskoczyłem do wody, która była nadzwyczaj ciepła. Południe już dawno minęło, pojawiało się coraz więcej turystów. Poleżałem trochę na drobnych kamyczkach i wróciłem do samochodu.







Droga do hotelu była bardzo malownicza i biegła najpierw wysoko w górach, gdzie odwiedziłem małe wsie i klasztor z kilkunastoma dzwonami. W przeciwieństwie do zatłoczonego Lindos tutaj panowała senna atmosfera sjesty i relaksu. Turystów nie było w ogóle, a w lokalnych restauracjach mężczyźni grali w trik-traka. Jedzenie dopiero było przygotowywane, ale znalazłem knajpę, w której już można było zjeść porządny obiad. Po dniu pełnym niesamowitych wrażeń tzatziki i duszona jagnięcina smakowały mi jak nigdy.








Potem droga wiodła tuż nad morzem. Zatrzymywałem się kilka razy, żeby obejrzeć coraz ładniejsze, zupełnie puste plaże. Prawdziwy początek sezonu turystycznego miał się zacząć dopiero za kilka tygodni i tylko do najbardziej znanych miejsc Rodos już zaczęli zjeżdżać turyści. Reszta wyspy nadal była cudownie pusta i cicha.

Późnym popołudniem wróciłem do hotelu, miałem jeszcze czas pójść nad morze i posiedzieć chwilę sam na plaży. Cały czas miałem w oczach Lindos, a szczególnie osły, które strasznie polubiłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz