piątek, 29 listopada 2013
MUZYCZKA NA BLOGU
Od dziś czytając moje zapiski możecie słuchać muzyki. Jak ktoś chce, może ją włączyć albo wyłączyć (pasek na dole strony). Miłego słuchania !
poniedziałek, 25 listopada 2013
AMORGOS KATAPOLA - hotel wart polecenia
W Katapoli na Amorgos miałem zarezerwowany pokój w pensjonacie Rooms Eleni. Korespondencja mailowa była OK, właścicielka potwierdziła rezerwację i czekała na mnie. Nawet do mnie zadzwoniła, kiedy nie było do końca jasne, czy prom z Naxos wypłynie w trasę z powodu silnego wiatru.
AMORGOS - wyspa WIELKIEGO BŁĘKITU
Zawsze
było mi bardzo trudno zdecydować, która grecka wyspa powinna się
znaleźć na trasie mojej podróży. Są oczywiście takie wyspy,
których nie zobaczyć po prostu nie wypada, bo są od zawsze
greckimi symbolami, najczęściej obleganymi przez turystów i niemal
każdy zna chociaż ich nazwy.
Są
jednak też wyspy mniej popularne, nierzadko wręcz zapomniane,
czasem z dala od szlaków turystycznych, wyspy dzikie, tajemnicze,
prawie niedostępne, nie skażone postępem cywilizacyjnym.
Inspiracje
do snucia planów odwiedzenia właśnie takich miejsc mogą być
różne: zdjęcie znalezione w sieci, ciekawa historia z przeszłości,
wspomnienia kogoś, kto je odwiedził, rady znajomych. A jak już
moja ciekawość zostanie pobudzona, to wpadam w pułapkę, z której
najczęściej jest tylko jedno wyjście: podróż właśnie na tę
wyspę. W takiej chwili zaczynam gromadzić wszelkie dostępne
informacje: trochę historii, miejsca warte zobaczenia, połączenia
promowe, lista hoteli i pokoi do wynajęcia, zdjęcia, mapy.
Kombinuję, wysyłam maile z zapytaniami, dopasowuję daty i godziny
promów, szukam fajnych pensjonatów i staram się skleić to
wszystko w całość.
W
ubiegłym roku, gdzieś w okolicach czerwca, wpadła mi w oko w
Internecie fotografia klasztoru Chozoviotissa na wyspie Amorgos na
Cykladach. Wcześniej do odwiedzenia tej wyspy namawiała mnie Ania z Korfu. Od razu wiedziałem, że po prostu muszę tam jechać.
CHOZOVIOTISSA MONASTERY, AMORGOS ISLAND |
Amorgos
leży we wschodnich Cykladach, w archipelagu zwanym w Grecji "Małe
Cyklady". Jest wyspą małą – jej długość nie przekracza
30 km, a w najszerszym miejscu 5. Na stałe mieszka tu niewiele ponad
1500 osób. Są tu dwa porty – Katapola i Aegiali oraz kilka
miasteczek zawieszonych na stromych i wysokich górach. Amorgos jest
nazywana – i słusznie! - wyspą wielkiego błękitu. Otaczające
strome klify morze ma niesamowity kolor, niespotykany gdzie indziej
na Morzu Egejskim – niebieskogranatowy, bardzo głęboki,
błyszczący w słońcu niesamowitym blaskiem. To własnie na tej
wyspie Luc Besson nakręcił swój słynny film "Le grand bleu".
Po
kilku tygodniach wyszukiwania połączeń i noclegów, po zdobyciu
wszelakich potrzebnych informacji, planów, map, adresów i telefonów
moje plany się... ziściły! 11 września poleciałem do Aten. Po
nieprzespanej nocy w Pireusie wsiadłem na wielki prom płynący na
Cyklady, na wyspę Naxos.
BLUESTAR PAROS - OLBRZYMI PROM NA CYKLADY |
12
września 2012 roku po południu przypłynąłem szybkim katamaranem
z Naxos do Katapoli, głównego portu wyspy Amorgos.
SEAJET - SZYBKI KATAMARAN |
Nie obyło się
bez przygód: tego dnia wiał tak strasznie silny wiatr, że
większość zaplanowanych rejsów została odwołana, jednak moja
łódka wypłynęła w morze. Trudno było utrzymać się na nogach
na nadbrzeżu. Było to coś zadziwiającego – na niebie nie było
ani jednej chmurki, było gorąco jak w piekle i wiał nieco
spóźniony, ale bardzo silny wiatr meltemi. Katamaran bujał się na
falach jak skorupka, pasażerowie chorowali i był zakaz wyjścia na
pokład. Po przeszło godzinie nagle wiatr ustał. Prom wpłynął do
zatoki Katapoli. Moim oczom ukazała się wyspa Amorgos, a mnie po
plecach przeszły ciarki.
Co
widziałem na Amorgos i jakie mam wspomnienia z tej niezwykłej wyspy
– opowiem w następnych postach.
środa, 20 listopada 2013
JAK TO SIĘ ZACZĘŁO ...
Grecja
jest we mnie odkąd pamiętam. Pierwszy raz pojechałem do tego
cudnego kraju, kiedy miałem 13 lat. Był rok 1974, w Polsce panowała
głęboka komuna, kraj rozkwitał za rządów Gierka. Grecja toczyła
quasi wojnę z Turcją, a Czarni Pułkownicy oddali broń. Moi rodzice dokonywali w tamtych czasach
rzeczy zupełnie niezwykłych – jeździli na wakacje ze mną i moją
siostrą za granicę. Najpierw była Bułgaria i Jugosławia, a potem
prawdziwie kapitalistyczne kraje Europy, tak zwanej Zachodniej. Na
pierwszy ogień poszła Grecja. W tamtych czasach prywatny wyjazd do
jakiegokolwiek kraju spoza socjalistycznej rodziny był karkołomnie
trudny. Wydanie paszportu ważnego na wszystkie kraje Europy
graniczyło z cudem i trzeba było kilka dni stać w długiej kolejce
do biura MSW. Zdobycie wizy do Grecji nie było specjalnie trudne,
ale wymagało przynajmniej kilkudniowego wyczekiwania w następnym
ogonku przed ambasadą w Warszawie. Normalny człowiek wszystkie te
formalności by zlał i pojechał nad Bałtyk, ale moi rodzice byli
cierpliwi i wszystko cierpliwie załatwiali. Mało tego – jakimś
cudem dostawali po 150 dolarów na osobę po „turystycznym”
kursie (znaczy legalnym i trochę bardziej korzystnym). Dzieci
dostawały połowę. Dzięki temu mogliśmy legalnie wywieźć
„dewizy” za granicę – co było warunkiem wyjazdu z Polski.
Rzecz jasna, rodzice mieli dodatkowe dolary kupione u koników,
zaszyte w kieszeniach i schowane w samochodzie. Kurs tych zielonych
był rynkowy, co znaczyło tyle, że za puszkę coli w Grecji trzeba
było zapłacić 1/20 pensji w Polsce.
Nasz
fiat 125p ważył chyba tonę – mieliśmy namiot, dmuchane
materace, śpiwory, krzesełka kempingowe i przede wszystkim
jedzenie. Moja mama zawsze dbała o wszystko, wieźliśmy ze sobą
sklep spożywczy: weki z mięsem, skoncentrowane soczki, tysiąc
konserw, masło w termosach, ogórki, pomidory, cebulę w specjalnych
płóciennych workach, nawet ziemniaki! Pamiętam zdziwienie
greckiego celnika, który odkrył worek z ziemniakami w bagażniku, a
myślał, że przemycamy karabiny.
Mieliśmy
450 dolarów na miesiąc na rodzinę. Na wszystko – wejścia do
muzeów, promy, płatne drogi, benzynę, noclegi.
Spaliśmy
w namiocie, czasem na campingach, ale głównie „na dziko”, w
gajach oliwnych, z dala od głównych dróg. Bardzo często
wystarczyło rozłożyć śpiwory i materace pod gołym niebem.
Byłem
na moich rodziców bardzo zły – nie rozumiałem, dlaczego nie mogą
mi kupić puszki coli, tylko kazali mi pić wodę z sokiem. Nie
mogłem im wybaczyć, że śpimy w namiocie na polu, a inni turyści
mieli piękne hotele i jedli kolacje w restauracjach.
My
kupowaliśmy tylko niezbędne produkty, co ograniczało się w
zasadzie do chleba i czasem owoców. Nie było jednak rzadkością,
że zbieraliśmy dojrzałe brzoskwinie z ziemi, na co bardzo życzliwi
Grecy reagowali w ten sposób, że zapraszali do zrywania świeżych
owoców prosto z drzew.
Nasze
biwaki były zajebiste – rozbijaliśmy namiot (pamiętam, że się
nazywał SOPOT4, miał sypialnię na 4 osoby, kuchnię i
przedsionek), dmuchaliśmy materace, mama rozkładała kuchenkę na
butle z gazem (które się nabijało po znajomości w Polsce) i
robiła dla wszystkich posiłki z puszek.
Byliśmy
biedni jak kościelne myszy, ale radziliśmy sobie dobrze. Pamiętam,
że czasem moich starych stać było na butlę lokalnego wina.
Nasz
samochód wyglądał jak objuczony wielbłąd. Pełen bagażnik,
dodatkowy bagaż na dachu biednego fiacika. Zupełnie jak w Indiach.
Było mi wstyd, pamiętam, że bardzo się buntowałem, ale teraz, po
latach wiem, że nie było innej opcji, jeśli się chciało zobaczyć
cokolwiek w Grecji w tamtych czasach.
Może
uda mi się odnaleźć zdjęcia z tamtych lat. Wtedy robiło się
foty na kliszach ORWO, które były masakrycznie złe. Kolorów zero,
tylko ponure szare, zielonkawe i sine odcienie. No i aparat Zenit.
Koszmar. Jednak chyba mam szansę na dobre zdjęcia, tata kupił
Practicę i robił nią zdjęcia od jakiegoś czasu. Głównie
slajdy, bo inne klisze to była wielka kupa. Muszę te slajdy
zeskanować.
Starzy
się nie poddali i jeździli z nami dalej. Nie przeszkadzały im
ziemniaki i pomidory na tylnym siedzeniu, nie przeszkadzały noclegi
na bezdrożach. Nie było nas stać na hotele i restauracje, bo w
czasach komuny jeden nocleg dla naszej rodziny kosztował półroczne
zarobki. Ale ja nie żałuję – pamiętam nasze noce na plażach, z
gwiazdami świecącymi na bezludnych plażach...
W
taki trampingowy sposób nasza rodzinka spędziła 3 wyjazdy do
Grecji. Jako dzieciak i nastolatek widziałem wszystkie najważniejsze
miejsca kontynentalnej Grecji: Meteory, Spartę, Ateny, Saloniki,
Halkidiki, Epidavros, Delfy, Mykeny, Korynt.
Nasza
rodzinna trzecia wyprawa do Grecji, chyba w 1980, była wariacka –
pojechaliśmy z przyczepą. Fiat 125p + przyczepa popłynął na
Kretę! Nic się nie zmieniło – słoiki z mięsem, konserwy,
pomidory i ziemniaki. Ale było fajniej, bo mieliśmy domek na
kółkach. Można było stanąć w Heraklionie na środku ulicy i
sikać do maluśkiego kibelka w centrum miasta! I wtedy zakochałem
się w Krecie. Byliśmy w Vai – pamiętam, jak ojciec zaparkował
samochód pod figowcem. Po powrocie z plaży z palmami Piotruś
czyścił samochód ze słodkich fig, które w ilościach
przemysłowych spadły na nasze auto.
Moje
rodzinne podróże do Grecji głęboko utkwiły mi w pamięci.
Oczywiście, jako młody chłopak, miałem wielkie pretensje do moich
rodziców, że nie pozwalali mi na pełne korzystanie z życia. Inni
pili colę – ja wodę z sokiem, inni jedli souvlaki – ja
konserwy, inni mieszkali w hotelach – ja pod namiotem, inni
podróżowali z kartami kredytowymi – ja liczyłem na 100 drachm na
lody.
Teraz,
jak mam swoje lata, rozumiem w pełni, że gdyby nie słoiki z mięsem
i ziemniaki pod nogami w samochodzie, to niczego bym nie zobaczył.
Dzięki
Tato, dzięki Mamo!
To
dzięki Wam pokochałem Grecję i wracam do niej ile razy mogę.
WYSPY CZY STAŁY LĄD ?
Odwieczne pytanie: co lepiej zobaczyć - wyspy czy stały ląd? Nie ma mądrego, który by odpowiedział na to pytanie. Według mnie, jeśli ktoś zaczyna przygodę w Grecji i zamierza odwiedzić ten kraj więcej niż raz, powinien obowiązkowo zobaczyć tyle na stałym lądzie, ile to możliwe, a dopiero potem jechać na wyspy. Wyspy trzeba chyba traktować jako wyższy stopień wtajemniczenia i niejako jak nagrodę za to, że zobaczyliśmy kontynent. Ktoś kiedyś wyliczył, że najdalsza odległość do morza z kontynentalnej Grecji to jedynie 140 kilometrów. A to właśnie morze i wybrzeże Grecji powoduje, że wpada się w pułapkę i zakochuje w tym kraju. Kontynentalna Grecja jest równie piękna jak wyspy. Peloponez, Chalkidiki, Tracja, Epir zachwycają każdego zabytkami, miasteczkami, plażami. Nie brak w tych rejonach prawdziwych pereł - Meteory, Korynt, Monemvassia, Mykeny, Olimpia, Półwysep Mani, Sounion, Mount Athos i setki, setki innych.
Jednak greckie wyspy to zupełnie coś innego. Każda z nich jest inna, każda ma swój niepowtarzalny urok i charakter, każda jest magiczna. Każda wyspa jest jakby oddzielnym mini - światem. Trzeba troszkę wysiłku, żeby dostać się na greckie wyspy - nie wszędzie docierają codzienne promy i łódki. Pomijam tu masowe wyjazdy na Korfu, Rodos, Kos i Kretę - turyści, którzy korzystają z ofert biur podróży i jadą na grecką wyspę pierwszy raz, z reguły robią to, żeby się wygrzać na plaży i mieć fajne wakacje. Nie mam im tego za złe, absolutnie nie, ale to nie są ludzie, których nazwałbym "grekofanami". Prawdopodobnie widzieli jedną, może dwie wyspy, są zadowoleni i chwała im za to, ale tak naprawdę Grecji nie znają.
Każda wyspa oferuje oryginalne, unikalne produkty - oliwę, miód (na przykład z kwiatów cukinii lub pomarańczy !),
lokalne potrawy (gdzie indziej nie spotykane), przeróżne alkohole. Każda wyspa chwali się swoją "innością", nawet jeśli liczba mieszkańców jest bardzo mała (na niektórych wyspach nie jest rzadkością 30. stałych rezydentów!). Każdy mieszkaniec jest dumny, że pochodzi właśnie z tej wyspy.
Przyjeżdżając na jakąkolwiek zamieszkałą wyspę zawsze mam wrażenie, że wchodzę do pięknego, ale jednak zamkniętego świata. Czuję respekt przed mieszkańcami, którzy z wielką gościnnością pozwalają mi do tego świata wejść i się nim delektować. Istnieje bardzo wyraźna granica pomiędzy lokalnymi społecznościami a przybyszami z łódek, promów i samolotów. Myślę, że to dobrze. Pomimo tego, że mieszkańcy wysp są niezmiernie życzliwi i mili, zawsze zachowują jakąś niewidzialną barierę, która powoduje, że zawsze czuję dla nich wielki szacunek. I również zawsze wiem, że jestem tylko gościem.
Grecję kontynentalną widziałem wielokrotnie i pewnie jeszcze tam pojadę, ale greckie wyspy przyciągają mnie jak magnes. Podobno ktoś obiecał sobie, że zobaczy wszystkie. Fajny cel, choć chyba niemożliwy do zrealizowania. Ale przecież ideały to rzeczy nieosiągalne, choć się do nich dąży.
Już niebawem będę wspominał wyspy - odwiedziłem 21 z nich. Nowe posty niebawem!
wtorek, 19 listopada 2013
PLANOWANIE PODRÓZY
Planowanie
każdej podróży do Grecji jest dla mnie niezwykłą frajdą.
Zdawałoby się, że to bardzo proste, ale nie dajcie się zmylić
pozorom!
Jeśli
się chce podróżować samemu i załatwiać wszystko na własną
rękę, każdy szczegół wyprawy musi być dokładnie opracowany:
skąd - dokąd, o której godzinie – za ile, jakim środkiem
transportu – dlaczego właśnie tym…
Gdy
choć jeden z tych elementów się przeoczy, zignoruje albo źle
zaplanuje – skutki mogą być opłakane. Albo się przepłaci, albo
się spóźni i straci czas (dobrze, jeśli kilka godzin, a nie kilka
dni)… Błąkanie się z ciężką walizą w środku nocy po pustej
przystani to – uwierzcie mi – nic przyjemnego.
Przed
każdym wyjazdem do Grecji pilnie studiuję rozkłady lotów, promów
i autobusów. Od tego bowiem zależy, gdzie i kiedy pojadę, co
zobaczę… Co prawda, budowanie zamku na piasku, bo greckie rozkłady
jazdy są publikowane w ostatniej chwili i nie są zbyt wiarygodne,
ale jednak – planować trzeba! Grecja jest sezonowa. W zasadzie
całe życie w atrakcyjnych greckich miejscach, nawet tych mało
znanych, zależy od tego, kiedy się je odwiedza. Rok jest podzielony
na sezony (w domyśle - turystyczne, czyli zależne od tego, kiedy w
danym miejscu zjawi się choć jeden turysta):
1.
„Low season”, czyli „sezon niski”, który trwa od początku
kwietnia do ostatniej dekady maja, a potem od pierwszych dni
października do połowy listopada. Otwarte są tylko lokalne
knajpy, funkcjonuje bardzo mała ilość hoteli i pensjonatów,
Grecy dopiero budzą się do życia po zimowym śnie lub się do
niego szykują. Większość sklepów z pamiątkami jest zamknięta
na głucho, nadmorskie tawerny wyglądają jak po przejściu
tajfunu, leżaki i parasole na plażach leżą w stertach. To
świetny czas na odwiedziny Hellady – nie ma turystów, wiosną
wszystko kwitnie dookoła i wręcz wybucha kolorami, ceny są
niskie, a temperatury bardzo przyjazne gościom z Północy. Woda w
morzu doskonale orzeźwia – Grecy patrzą na kąpiących się
przyjezdnych ze zdziwieniem, ale też im kibicują, nie wiedząc, że
woda w Bałtyku o tej porze roku nie przekracza 13 stopni . Deszcze
wycofują się znad rejonu Morza Egejskiego, słońce przyjemnie
praży i można naprawdę odpocząć i zobaczyć piękne miejsca bez
tłumów z Neckermanna i innych biur podróży. Jeszcze nie czas...
Promy kursują według rozkładu zimowego, nie wszystkie lokalne
łódki już pływają, nie ma zbyt szerokiej oferty dla turystów.
Wszystkim żądnych ciepła, wspaniałego morza i ciszy polecam ten
okres na odwiedziny Grecji pomimo wielu „braków”. Grecja bez
turystów jest obłędna!
2.
„Middle season” trwa w Grecji od czerwca do lipca i od końca
sierpnia do końca września. Jest to wspaniały okres na
odwiedzenie tego kraju – promy, samoloty, autobusy, lokalne kaiki
kursują częściej, statki wycieczkowe proponują świetne oferty
rejsów za dobrą cenę. Pogoda gwarantowana – oślepiające
słońce, coraz więcej wiatru (meltemi wieje w lecie), coraz
cieplejsze morze. Zaczynają się przyloty czarterami, niestety…
Setki Rosjan, Niemców, Włochów i innych powolutku zaczynają
opanowywać Grecję. Ich liczba jeszcze nie przeraża, ale już są
widoczni.
3.
„High season”, czyli… masakra. Od ostatniej dekady lipca do
końca sierpnia należy unikać wyjazdów do Grecji. Hotele windują
ceny, restauracje też, jakość wszystkich usług wyraźnie spada,
choć turyści myślą, że są w raju. Ja się nie dziwię, ale
stanowczo odradzam. Chyba, że ktoś lubi tłumy, leżaki i parasole
„pod sznurek” i zdjęcia na tle morza z przypadkowo spotkaną
parą z Litwy.
4.
„No season” trwa od listopada do marca. W tym okresie Grecy jadą
na wakacje i może dlatego życie tu zamiera. A szkoda, bo podobno w
zimie Grecja też ma się czym pochwalić...
Genialnym
rozwiązaniem jest wypożyczenie samochodu, choćby na 1 dzień.
Wypożyczalnie są dosłownie wszędzie, a ceny są rozsądne.
Greckie drogi, nawet na wyspach, są świetne, można dojechać
prawie wszędzie, nawet tam, gdzie nie dojeżdżają autobusy.
Benzyna jest makabrycznie droga, ale oszczędna jazda pozwala sporo
zaoszczędzić. Opcja „rent a car” jest jednak przeznaczona tylko
dla zaawansowanych kierowców – greckie drogi potrafią dać w
kość, zakrętasy pod kątem 360 stopni to chleb powszedni, a
podjazdy i zjazdy prawie pionowo też.
Są
w Grecji miejsca, w których nie ma wypożyczalni samochodów ani
skuterów, gdzie nie kursują autobusy i nie ma taksówek, a poza
sezonem łódki zimują w portach. Jedynym rozwiązaniem na
zwiedzenie okolic jest... piesza wycieczka. Czasem trzeba iść
kilka, a nawet kilkanaście kilometrów, ale cel zawsze wynagrodzi
nasze trudy i zmęczenie – zwykle po uciążliwym marszu czeka nas
niespodziewany finał (jeśli wiemy, dokąd idziemy).
Pobyt
w Grecji trzeba sobie zawsze zaplanować i to dokładnie. Nie można
zdać się na przypadek, bo może nas to drogo kosztować. Warto
przestudiować dostępne rozkłady, nawet podzwonić i popytać.
Warto się zastanowić, czy lepiej lecieć samolotem i płacić za
taksówkę z lotniska do hotelu, czy też płynąć promem w nocy,
ale za to do portu, w którym mamy zarezerwowany nocleg.
Czy
lepiej spać w Pireusie oczekując na poranny prom, czy może wybrać
troszkę droższy lot, ale zdążyć na prom na Cyklady? Czy
przylecieć i jechać autobusem do portu? A może nie, bo można nie
zdążyć? A może lepiej nie spać tylko lecieć? A może nie płynąć
katamaranem, który jest drogi, tylko rozłożyć podróż na 2 dni i
skorzystać z normalnego promu, co – ze względu na widoki –
gorąco polecam?
Planowanie
podróży jest bardzo skomplikowane. Trzeba rozważyć wszystkie „za”
i „przeciw”, trzeba bardzo dokładnie wiedzieć, jakie opcje są
dostępne. Wszystkie potrzebne informacje można znaleźć w
Internecie: rozkłady jazdy, oferty wycieczek, rejsy po lokalnych
wyspach i niedostępnych plażach.
Ja
zawsze tak robię, poświęcam masę czasu na te „drobiazgi”,
ślęczę dniami w necie, obserwuję strony przewoźników, porównuję
daty i czasy, żeby opracować dla siebie optymalny pobyt. Co ważne
– jeszcze nigdy nie dałem plamy i nigdy się nie zawiodłem na
swoich przewidywaniach, czego wszystkim życzę!
sobota, 16 listopada 2013
GRECKIE MORZE
Greckie morze, plaże, słońce… Mój
nałóg…
KALYMNOS ISLAND |
piątek, 15 listopada 2013
WITAM NA MOIM BLOGU
Grecji można pozazdrościć przede
wszystkim położenia - wyrasta trójkątem z Europy prosto w kilka
mórz, na których leży ponad 1400 wysp.
Nie ma zbyt wielu sąsiadów, jedynie
kilka państw od północy.
Grecki klimat w zasadzie wcale nie jest
europejski - kiedy w sercu Europy pada pierwszy śnieg, w Grecji lato
dopiero się kończy, a kiedy w Polsce krokusy przebijają się przez
zmarzniętą ziemię, w Grecji już dojrzewają pomidory. Gdy w lecie
woda w Bałtyku nagrzewa się ledwo do 19 stopni, w Grecji można się
kąpać w krystalicznych wodach gorącego Morza Egejskiego.
Jednak przede wszystkim
Grecja zupełnie nie pasuje do Europy ze względu na ludzi, swoich
mieszkańców. Nigdzie na Starym Kontynencie nie uświadczy się
takiej gościnności jak tu i takiego szacunku do drugiego człowieka.
Byłem w Grecji 12 razy i nigdy mi się nie zdarzyło, żeby
ktokolwiek powiedział coś nietaktownego czy zachował się niemiło
w stosunku do mnie. Zawsze spotykałem się z wielką życzliwością
i niesamowitą… wdzięcznością Greków pamiętających o tym, że
35 lat temu Polska pozwoliła na przyjęcie emigrantów z czasów
dyktatury Czarnych Pułkowników. Oni cały czas nas – Polaków –
za to kochają!
Grecja to kraj
niesamowicie piękny. O historii nie wspominam, bo mitologię zna
przecież każde dziecko.
Ja jednak odkryłem (już
dawno temu), że Grecja ma swoje drugie oblicze - o ileż piękniejsze
niż to, które znamy z kolorowych folderów i wyjazdów
organizowanych przez biura podróży.
Taką właśnie Grecję –
MOJĄ GRECJĘ - chcę wszystkim pokazać na tym blogu.
Byłem w tym kraju wiele
razy, widziałem Grecję kontynentalną, Peloponez i - jak do tej
pory - 21 wysp.
Chciałbym, żeby moje
zapiski i zdjęcia pokazały, że Grecja z wyobrażeń większości
ludzi to nie jest prawdziwa Grecja… Że jest to kraj magiczny,
nieprawdopodobnie piękny i każdy może tu znaleźć swój prywatny
ziemski raj. A gdy znajdzie, pokocha ten kraj na zawsze, tak jak ja.
Zapraszam. Kolejne posty
już niebawem :-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)